Lubię błogosławić młodym parom,
które w kościele
zawierają sakrament małżeństwa.
Boję się jednak ślubów, przysięgi
wypowiadanej przez nich:
Będę cię kochał,
będę wobec ciebie uczciwy,
będę z tobą aż do śmierci.
Czy oni mówią prawdę?
Czy oni dadzą radę?
Ale wierzę, bo jeśli ufają Bogu,
to Bóg teraz daje im sakrament,
święty znak, że przyjdzie im z pomocą.
Żeby tylko grzech nie popsuł
tego, co Bóg w nich tak cudownie uczynił.
Gdy mówię słowo - miłość, kochanie,
to się boję, czy my jednakowo ją rozumiemy.
Jest bowiem w mojej wyobraźni ta miłość
z filmów, z piosenki, z czasopism,
ta naga, rozbierana, okłamana.
Znam to przecież ze spowiedzi.
Kochałem się ze swoją dziewczyną.
Powinienem się cieszyć miłością dwojga ludzi,
ale oni mówią o czym innym.
Kochałem się, to znaczy - współżyłem.
Gorzej jest wtedy, gdy z tego grzechu
w ogóle się nie spowiadają,
bo kochać się to przecież nie jest grzech.
Więc jak to jest?
Po zmartwychwstaniu, nad jeziorem,
Pan Jezus wziął Piotra na osobność
i zapytał go wprost:
Piotrze, czy ty mnie kochasz?
I Pytający nie daje mi spokoju.
Pyta mnie aż trzy razy,
a ja wiem, że On mnie przenika,
że zna moje myśli,
więc się boję, że znów coś się stanie,
że okażę się niewierny, nieuczciwy.
Odpowiedź Piotra jest bardzo pokorna.
Więcej liczy Piotr na wiedzę i pomoc Bożą
niż na własne siły:
Panie, Ty wszystko wiesz,
Ty wiesz, że Cię kocham!
Jestem człowiekiem, który uważa się
za wierzącego, za miłującego Boga.
Powtarzam więc moje wyznania:
wierzę Ci, ufam Tobie, kocham Cię.
Chciałbym czasem, jak zazdrosna dziewczyna,
usłyszeć od Kochanego: Kocham Cię.
Bóg jest obfity, ale oszczędny i zazdrosny
w swoich wyznaniach.
Sam jednak stawia mi to Piotrowe pytanie:
Czy ty mnie kochasz?
Niby gotów jestem o każdej porze
odpowiedzieć: Tak, Panie, kocham!
Jednak to Jego pytanie
jest jak - wyrzut sumienia.
Jestem wtedy ostrożny, znając Jego wiedzę.
Odpowiadam wtedy pokornie:
Panie, Ty wszystko wiesz,
Ty wiesz, że Cię kocham!