Gdzie się rodzą
i jak rosną tacy wielcy ludzie?
Muszą być mądrzy i dobrzy,
skoro nie boję się powierzać im swego życia,
a oni oglądają człowieka,
zaglądają do jego serca, mózgu i nerek.
Znają każdą kostkę, każdy nerw i każdą komórkę.
Mają ogromną wiedzę o człowieku.
W diagnozowaniu pomaga im aparatura,
ale mają też godną podziwu zręczność,
która okalecza człowieka, ale go nie uśmierca,
tylko przedłuża mu życie.
O lekarzach mógłbym mówić bardzo dużo
i wszystko dobre, a to dlatego, że wiele razy
byli mi potrzebni.
Nie sposób zapomnieć o ich dobroci.
Gdy w czasie reżimu obywatel w sutannie
nie mógł być ubezpieczony, choć ubezpieczony
był inwentarz, lekarze odważyli się przyjmować
księdza do szpitala i leczyli jak człowieka.
Miałem szczęście spotykać wielkich lekarzy.
Najpierw tych, którzy są zawsze blisko:
panią doktor, co klęczała ze mną przy Wojtku;
pana doktora, który modlił się ze mną
przy poświęceniu szpitala;
pana profesora, który klęczał,
gdy przyjmowałem Komunię św.,
bo spóźnił się kapelan,
a był już obchód;
dobrego doktora, który przyniósł
kamienie z nerek.
Mam ich długą litanię.
Kusimy ich często: weź pan kopertę
i ratuj życie. Byłoby to normalne,
gdybym nie okazał się fałszywy.
Ci, co dają, oskarżają - i obaj mają grzech.
To cały skomplikowany problem
ubezpieczeń, wynagrodzeń, prawa do leczenia
i kosztów leczenia.
Tego się nie rozwiąże bez sumienia,
i to poprawnego sumienia.
Jacy będą lekarze przyszłości?
Będą lepsi, bo będą więcej wiedzieć,
więcej będą mogli pomóc,
będą godnie uposażeni, wrażliwi,
czuli i pełni poświęcenia.
Wszyscy?
Tak.
A ci, co klonują,
co będą handlować organami do przeszczepu,
co uśmiercą szczęśliwie starszych, kaleki?
Tak zawsze będzie.
Pośród ludzi będą zbrodniarze.
Przecież w pszenicy rośnie kąkol.
A ja wiem, że oni mają takie ciepłe ręce.
Dotkną i powiedzą: To nie będzie boleć.
I to będzie prawda.