Gdy piszę o wielkich kanonizowanych
albo o historycznie znanych osobistościach,
nie mogę się oprzeć pokusie,
aby nie wspomnieć
księdza wikariusza Wojciecha Drozdowicza.
Przyjdzie czas na pisanie jego dużej biografii.
Tu ograniczę się do kilku wspomnień,
bo one czynią go "Ktosiem".
Przyszedł do Łowicza w 1983 r.
"Robił tu za wikariusza".
Opowiadał, że kończył szkołę w Warszawie na Żoliborzu.
Nie miał już taty Michała,
ale pamiętał o nim w modlitwie.
Kochał bardzo mamę. To wielka Pani.
Wojtek, jak ty zdałeś maturę?
"Nie było kłopotów,
ale z tym balem, Szefie ...
Mamuśka koniecznie chciała
mnie włożyć w garnitur.
Wyobraża sobie Szefuńcio mnie w garniturze?"
Nie, ale jak poszedłeś?
"W swetrze.
Mamuśka to strasznie przeżyła,
ale ja do poloneza się nie włączyłem.
Robiłem za fotografa.
I tak, co najgorsze mnie minęło".
Wojtek był bardzo muzykalny.
Czuł bluesa.
Grał dobrze na gitarze.
Jak ty się dostałeś do seminarium?
"Żebym to ja wiedział!"
Idolem Wojtka był Wojciech Młynarski.
Wojtek tak samo się strzygł i czesał,
tak chodził, nawet w mowie
naśladował swojego imiennika.
"Zgłosiłem się do seminarium,
coś tam, coś tam ... i przysłali mi wiadomość,
że jestem przyjęty".
A Mamuśka wtedy:
Synu, ale czy ty masz wiarę?
"Mamuśka, ja tylko nie jestem za pobożny,
ale taką malutką to mam".
(Na Żoliborzu nazywali go "Wojtek Wiatr")
Z seminarium, po drugim roku,
wzięli Wojtka do wojska,
do karnej jednostki w Bartoszycach.
Oj, mieli z nim ci politrucy!
To jednak dobrze wpłynęło na Wojtka.
Pełniący służbę mogli zaliczać egzaminy.
Więc klerycy w mundurach znali już
gościnnych profesorów i jeździli z każdym egzaminem
gdzie indziej: do Olsztyna, do Białegostoku ...
tam, gdzie profesorowie się martwili,
jak im zaliczyć egzaminy, a klerycy wymagali.
A w seminarium?
"Szefie, jednego grzechu w seminarium nie popełniłem.
Nie kupiłem żadnej książki.
Miałem tylko Pismo Święte i jeden zeszyt
i wiedziałem co w nim jest.
Reszta poszła na ciastka".
To były Wojtkowe dowcipy,
ale jak poważnie traktował seminarium,
świadczy jego decyzja, że po piątym roku
poprosił ks. rektora Kazimierza Romaniuka,
aby przez rok mógł być w Tyńcu.
Dostał zezwolenie.
To był czas jego refleksji, modlitwy i nauki.
Święcenia kapłańskie przyjął 7 czerwca 1981 r.
z rąk biskupa Jerzego Modzelewskiego
(Ks. Prymas Wyszyński był już chory).
Wspominał Wojtek swój pierwszy wikariat w Słomczynie.
A co w Łowiczu?
Uczył w szkołach średnich, ale ciągnęło go do dzieciaków.
Redagował "Kolegiatkę".
Były to zdjęcia wielkości znaczka pocztowego
i każdy dzieciak w niedzielę otrzymywał
"Kolegiatkę".
Do Kolegiaty zaczęły przychodzić dzieci, a z nimi rodzice.
"Szefie trzeba kupić kamerę
i co tydzień będą w telewizorze "Wiadomości
Kolegiaty".
Chwytał więc Wojtek kamerą łowickie życie na gorąco,
a w niedzielę po Mszy Świętej
dzieciaki i dorośli
oglądali siebie i znajomych w "Wiadomościach".
(Telewizor w kolegiacie!)
"Szefie, taka tu nudna równina w tym Łowiczu,
żeby tak jaką górę lodową, albo jaki Giewont ..."
Gdzie?
"A tu przed plebanią".
Jak?
Zrobił Wojtek konstrukcję z drewna.
Obwiesił szmatami, puścił wodę z góry,
zamarzła szybko.
Mróz był trzaskający.
Po kilku dniach była piętrowa góra,
i to kolorowa, bo od środka podświetlona.
Codziennie od rana
szły pielgrzymki dzieciaków do góry lodowej.
Gdy przyszła wiosna, stopniała góra,
a Wojtek marzył o pawiach, o pelikanach,
"a najlepiej, Szefie, to kupić osła".
Co?
Osiołka, Szefie, to takie biblijne,
miłe zwierzątko".
Ale skąd?
Rozpytał Wojtek, gdzie by można,
ale wyginęły osły.
Trafiła się szansa w ZOO, w Poznaniu.
Pojechał, kupił, przywiózł.
Stanął osioł w zagrodzie przy plebanii.
Polubili go wszyscy.
Codziennie dzieciaki przychodziły z odwiedzinami,
a we wtorki wychodził osioł na rynek,
dostawał marchewki i co sobie życzył.
Byłoby wszystko dobrze,
tylko w Łowiczu na Wojtkowego osła zaczęli mówić Urban.
Doszło to do rzecznika rządu.
Afera prasowa.
Urban zażądał publicznych przeprosin.
Wojtek w liście otwartym oświadczył:
"Mój osioł nie nazywa się inaczej
jak tylko Franciszek".
Potem była szopka przed wejściem na plebanię,
osioł jadł sobie siano.
A w Niedzielę Palmową?
Do tego nie doszło,
bo na temat osła było posiedzenie Kapituły
i wielu obrażonych.
W Adwencie zstępowało z nieba coraz niżej Dzieciątko.
W Wielkim Poście dzieciaki dźwigały duży krzyż.
Kolegiata nie mieściła dzieciaków,
a Wojtek mówił do nich kazania.
Piały z radości.
Gdy osioł był w najlepszej formie,
Wojtek kupił elegancką uprząż i wózek.
Po co?
W te wakacje jadą z osłem do Rzymu
i staną na placu św. Piotra.
Nasze władze paszportowe były bez fantazji.
Nie zezwoliły osłowi.
(Oj, ośle, ty to miałeś życie w tym PRL-u!)
osioł by żył ale był Czarnobyl,
osioł nie słuchał, jadł skażoną trawę
i zimą zdechł.
Za to Wojtek w lipcu załatwił mi transport blachy miedzianej.
Przyszedł do niego na lekcję
zziajany facet i mówi:
Księżulku przyszedł dla proboszcza transport blachy.
Ja ją przywiozę z kolei,
tylko tam trzeba opłacić osiowe - dziesięć tysięcy (to było dużo).
Wojtek zebrał od księży, pożyczył, bo jak szef przyjedzie,
to się ucieszy, że już blacha jest.
Masz pan i przywoź!
Już Wojtek faceta więcej nie oglądał.
Nie lubił Wojtek tradycyjnej kolędy.
Za długo, za nudno!
Któregoś wieczoru dzwoni telefon
- kiedy do nas przyjdzie ksiądz, bo od trzeciej czekamy.
Który dom, która klatka?
Tam miał być ksiądz Wojtek!
Dlaczego ominąłeś tę klatkę?
"Szefie byłem w obu klatkach z Zenkiem.
Zenek grał na skrzypcach,
ja na gitarze, Agnieszka na akordeonie.
W obu klatkach była kolęda".
Wojtek, ja cię zamorduję!
Były po tym "ciche dni",
ale Wojtek umiał przeprosić i zadośćuczynić.
(Na Wojtka nie można było się gniewać)
Podobały się Wojtkowi modlitwy za zmarłych kanoników,
prałatów i prymasów w kolegiacie łowickiej.
Pan Stasio ubierał katafalk z trumną,
orłami i prymasowymi insygniami.
po uroczystościach Wojtek
przeniósł trumnę do drewnianego domku.
Po co?
Wojtek spał w trumnie.
Chyba zwariowałeś!
"Szefie, jakie to wygodne spanie!"
Chodził, szukał, pytał czy nie ma ktoś starego telewizora
albo tylko pudła bez kineskopu.
Po co ci to?
W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu
wróciłem z Warszawy na Gorzkie Żale.
Wojtek pobożnie odprawia.
Jakaś dziwna cisza.
Co się stało?
"Narobiło się, proszę księdza" - mówi pan Karpiński.
Co się stało?
Wojtek potłukł telewizor.
Gdzie?
Na ambonie, siekierką.
Jurek, opowiedz, bo mi się w głowie kręci.
To było tak:
Wojtek mówił kazanie - mówił z ambony.
(jak nigdy!)
Mówił dzieciakom, że w poście
trzeba więcej czynić dobrze
i więcej się modlić.
A jeśli ktoś przeszkadza w modlitwie,
to jest od diabła.
"Dzieciaki, co wam wieczorem
przeszkadza się modlić?"
Telewizor!
"To telewizor jest dobry czy zły?"
Zły.
"Zostawić go czy potłuc?"
Potłuc!
"I wyrzucić do kontenera ze śmieciami?"
Wyrzucić!
Rąbnął siekierką, skrzynka się rozleciała.
"Szefie, ale ja tam ponacinałem żeby się rozleciała".
Afera!
Zjechały się telewizje,
robią wywiady z różańcowymi, z ubowcami.
Gazety piszą - siekierezada.
pan K... zażądał od biskupa,
aby tego księdza zabrać,
albo publicznie przeprosi telewizję.
Wtedy Wojtek - wezwany do biskupa - powiedział:
"Ekscelencjo, piątej klepki to ja nie mam,
ale cztery mam!
Ja mam przeprosić telewizję?"
Panu K... wystarczyło wyjaśnienie,
które czytałem w Kolegiacie
w następną niedzielę.
Za to w niedzielę po Wielkanocy
miała być w Kolegiacie "maksymalna Chwała Boża".
Każde z dzieci miało przynieść jakiś instrument.
Jako i przynieśli.
Na uwielbienie wszyscy grali i śpiewali,
a szef dostał ogromny helikon i dął z całej siły.
Co na to Jahwe?
Uśmiechał się z góry.
Po czterech latach wikariuszowania w Kolegiacie
biskup przeniósł Wojtka do Warszawy
i tam miał objąć redakcję "Ziarna"
- telewizyjnej audycji dla dzieci (pokarał go Pan Bóg).
Robił to świetnie.
Sam był scenarzystą, reżyserem.
Ogrom pracy.
Przed przyjazdem Ojca Świętego nagrał na dachach domów
clip, jak dzieci oczekują Papieża.
Papież spotkał się z dziećmi z "Ziarna".
Za "Ziarno" ksiądz Wojtek został Wiktorem roku.
Opowiada Wojtek.
"Wezwał mnie Ksiądz Prymas i powiedział:
Wojtek, może ty byś pobył trochę księdzem.
- Księże Prymasie, ja też tak myślę, ale jak?
Może byś popracował w parafii albo na misjach.
- Jadę do Papuasów.
No, do Papuasów to nie,
ale naprawdę chcesz jechać?
- Chcę.
Jest tu ksiądz z Kazachstanu, prosi o pomoc,
Pojedziesz?
- Już jadę."
"Gdy poszedłem pożegnać się z Księdzem Prymasem,
powiedziałem: - Księże Prymasie,
gdybym miał tam kamerę, to bym coś nakręcił i tu pokazał!
Ile to kosztuje? - zapytał Ksiądz Prymas.
- Pięć tysięcy DM.
Tyle ci nie dam, bo nie mam, ale trzy dam.
- Wystarczy, kupię bez mikrofonu. Bóg zapłać!"
"Szefie, a może na ten mikrofon szef doda?"
Dodałem.
Opłacało mi się to, bo w najbliższym liście Wojtek pisał:
"W czasie drogi koleją do Władywostoku
wygrałem od jakiegoś japońca trzy wyspy kurylskie.
Właścicielem jednej z nich jest mój Szef,
a oto dokument."
(Cały Wojtek!)
Co dalej z Wojtkiem?
Pokochał ludzi w Kazachstanie.
"Zostanę tam, dokąd oni tam będą.
Zaczepiłem się u jezuitów.
Robimy telewizję dla całej Rosji."
Tęskno mi za Wojtkiem.
Żal mi Jurka!
Czytający pomyślą
- to pewnie jakiś przygłup ten Wojtek.
Nie, to jest Ktoś.
To bardzo szlachetny, mądry i dobry człowiek.
Człowiek modlitwy, ascezy, wielkiej kultury,
ogromnie błyskotliwy i wrażliwy.
Dla niego wszystko było proste, jak dla Franciszka.
Anka ruda,
upiecz Wojtkowi makowca, bo będzie miał wigilię z ubogimi.
Wojtek, masz ty grosz przy duszy?
"Nie, kupiłem ... tym z Podrzecznej ..."
Wielki ty jesteś, dobry Wojtku!
Ty to jesteś Ktoś!
To tylko trochę wspomnień.
Inne niech będą tajemnicą - do czasu.