I szła. Nie zliczysz, ile razy, może 40?
Chodziła z najstarszą w Polsce Pielgrzymką Łowicką,
co każdego roku wychodzi od Panien w Łowiczu
w poniedziałek przed Zielonymi Świętami
i już w sobotę witają ją Paulini na Jasnej Górze.
Chodziła też z Warszawską Pielgrzymką Pieszą.
To BABCIA JÓZEFA PIKULSKA z Zabostowa.
Urodzona 25 września 1908 r. w Strzelcewie.
Rodzice - Elżbieta i Tomasz Szuflińscy - rolnicy.
Miała dwóch starszych braci - Jana i Józefa
i siostrę Katarzynę.
Do szkoły chodziła trzy zimy w Strzelcewie.
Były to szkoły dla dzieci wiejskich,
organizowane tylko w zimie.
Krótko było tej nauki,
ale widać dobrze uczyli,
bo Babcia, kiedy już miała więcej czasu,
wszystkie książki, gazety czytała "od deski do deski".
Właśnie umarła matka Józi.
"Ojciec zlegował gospodarkę
na starszego syna - Jana,
a sam został na lemencie".
Opiekunem prawnym dziewczyny
był odtąd brat - Jan Szufliński.
Zagony zabostowskie
sięgały od Bzury aż po Strzelcew.
Gdzieś na drodze czy przy pracy na polu,
tylko tak, "bez granice",
Józia poznała starszego od siebie o 7 lat
Władysława Pikulskiego z Zabostowa.
Młodzi "mieli się ku sobie",
ale panna była niepełnoletnia.
Brat opiekun musiał dać posag
i sądownie wyrazić zgodę na ślub.
"... W mieście Łowiczu... stawiła się
panna niepełnoletnia
działająca w asystencji i za zezwoleniem
brata swego jako opiekuna - Jana Szuflińskiego
i inni zamieszkali... wszyscy powiatu łowickiego
i zeznali akt tej treści:
Władysław Pikulski i Józefa Szuflińska oświadczyli,
że oni mają zamiar
połączyć się węzłem małżeńskim
i na czas swego małżeńskiego pożycia
urządzają między sobą
bezwarunkową wspólnotę majątkową
teraźniejszego, przyszłego
jak ruchomego, tak i nieruchomego majątku...
... Jan Szufliński... zezwala swej siostrze Józefie
na zawarcie małżeństwa z Władysławem Pikulskim".
W akcie urzędowym wyliczorzo również to,
co w posagu wnosiła Józefa Szuflińska,
i co Władysław Pikulski,
i dożywotnie "elementy" dla rodziców.
Józia otrzymała
pewną sumę pieniędzy w gotówce,
Władysław "11 mórg ziemi,
220 prętów z budynkami,
z jedntą krową, jednym koniem,
ze wszystkimi narzędziami rolniczymi
i z tym wszystkim,
co stanowi nieruchomość z prawa natury
i przeznaczeniem, bez zasiewów...
na zupełną własność".
W zamian zapłaty,
"rodzice zastrzegli sobie
następujące dożywotnie elementy,
corocznie i bezpłatnie:
400 kg żyta, 200 kg pszenicy, 100 kg owsa,
25 kg kaszy jaglanej, 1000 kg węgla kamiennego
2 m drzewa szczapowego,
120 prętów ziemi wygnojonej
i uprawionej pod len".
Wszyscy wtedy mieli zagony lnu,
bo nosili tylko lniane koszule - bielonki,
lniane były płachty, powłóczki,
przy tkaniu wełniaków
też była potrzebna lniana nić na "postawę".
Elementariusze mieli jeszcze
zagwarantowane "mieszkanie od zachodu",
mogli "trzymać dziesięć kur,
jedną krowę pod dozorem pastucha,
słoniny ile trzeba,
furmankę na każde żądanie".
Dużo tego wszystkiego,
ale wtedy tak się troszczyło o rodziców.
30 kwietnia 1928 r.
w Kolegiacie Łowickiej
odbył się ślub.
Panna młoda, jak na Księżankę przystało -
ubrana po łowicku,
w stroju własnoręcznie utkanym i uszytym.
Wesele było w Strzelcewie.
Były zmówiny, marsze, przyśpiewki,
oczepiny, przenosiny.
Na portrecie ślubnym,
który wisiał w mieszkaniu w Zabostowie,
Babcia była w czepcu.
Zaczęło się codzienne, zwyczajne życie.
Władysław Pikulski - cieśla,
ciągle dorabiał do niewielkiej gospodarki.
Dom, inwentarz, oprzątanie
- należały do żony.
Przybywało dzieci. Było ich pięcioro.
Dwóch chłopców zmarło w dzieciństwie.
Zostali: najstarszy Janek, Marysia i Władzia.
Zapracowana kobieta
zawsze znajdowała czas,
by iść do kościoła, choć do Łowicza było 5 km.
Trzeba było na piechotę,
bo dawniej autobusy "nie chodziły".
Pieszo szli i dorośli, i dzieci,
nawet do Pierwszej Komunii św. też.
"Zezuj buty" - trzewiki na ramię
i boso aż za warszawski most.
Potem "łobuj buty" na zakurzone nogi,
i do kościoła.
Jak była Pierwsza Komunia św.,
"to jeszcze kupiły ze 2 cukierki, jakie ciastka,
trochę podrobów i do domu.
Trza było krowy na łąkę wyganiać".
Kiedy zaczęły jeździć pekaesy,
mieszkańcy Zabostowa chętnie z nich korzystali,
ale Babcia Pikulska nie.
"Ubierzcie się, zaraz macie autobus,
a jak nie, to bede jechać do pracy,
to pojedziecie do kościoła.
Nie będziecie się tam wałynsać po drodze.
- Nie pojade.
Moje nogi zdrowse niż twój motór".
Ile to razy tak było,
nigdy nie chciała jechać.
Śmiercią było dla niej jechać autobusem.
Pewnie, tak, to sobie pogadała z kimś po drodze,
"colek się dowiedziała", odmówiła Różaniec...
Uparta była, twarda.
"Jeszcze ojciec żył,
jeszcze nie byłyśmy żonate,
to żeśmy sie śmieli z Babci:
a to z drabiny spadła
- bo to było kiedyś takie na strych wchodzynie,
a to cegła na głowe spadła
- zemglała, za kawałek sie podniesła, potarła
i poszła do roboty;
a to tam se szła, przewróciła sie
- krowa zakręciła łańcuchym.
Nogi poskrabane.
Za trzy dni patrzeć, Babcia idzie.
- Nie bolom was?
- Nieee, to to tam takie..."
Bardzo uważała Łowicką Pielgrzymkę.
"Z Babcią na pielgrzymkę,
to nie było mowy, żeby nie poszła.
Jak tylko nadszedł czas,
a nieraz było tak,
że była robota w polu
- a jeszcze nie byłyśmy żonate -
ojciec mówił:
- Gdzie bedziesz teraz szła,
to może pojedziemy później pociągiem,
nie chodź.
- Co chces, to rób, najmnij, kogo chces,
jo ide na pielgrzymke.
Tak było wiele razy, więcej niż 40".
W 1974 r. zmarł Władysław Pikulski.
Została Babcia na lemencie w Zabostowie
z najstarszyjn synem Jankiem
i jego rodziną, w jednym domu,
na jednej gospodarce.
Nie przestała chodzić na pielgrzymkę.
Ale w 1982 r. do Kolegiaty w Łowiczu
przyszedł nowy proboszcz, potem wikarzy.
Spodobało im się w Zabostowie,
U Babci, u Pikulskich,
zawsze było gościnnie, ciepło, serdecznie,
świeże mleko, chleb, jakiś placek,
dobry ser, jabłka.
Przyjeżdżali posiedzieć chwilę przed domem.
Ks. Jurek Radecki organizował akurat
amarantową grupę "Piętnastą"
Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej na Jasną Górę.
- Babciu, może byś poszła jeszcze raz?
(bo była już w maju z Łowicką)
Oczkiem w głowie Babci był ks. Jurek.
Oczywiście poszła, i nie szła, ale frunęła.
Chusteczka pod brodę, obowiązkowy fartuch,
skórzane trzewiki, trochę grosza i w drogę.
Miała buteleczkę z cudownym lekarstwem:
wieczorem - zmokniętym, zmarzniętym i sobie
lała w zakrętkę "pare kropelków".
Gorzkie to było, mocne, "dechu" brakowało,
ale rano wszyscy byli zdrowi.
Przed Przeprośną Górką,
gdzie grupy "piętnaste" mają zawsze długi postój,
pielgrzymi śpiewali, grali,
a Babcia? - tańczyła oberka i polkę.
Biedny tancerz padł, ledwie żywy
(to był ks. Krzysztof B.),
a Babcia tylko się uśmiechała.
Bardzo lubiła lody.
Stanęła po nie w długiej kolejce.
Przepuścili ją, bo to pielgrzymkowa Babcia.
Uśmiechnęła się zagadkowo, podziękowała.
Wyjęła z chusteczki "stówkę",
poprosiła - "za wszystko"
(jeden "pingwin" kosztował 5 zł),
zebrała 20 lodów do fartucha, odeszła
- Babciu, ładnie to tak? Tyle lodów?
- A cośta myślały, że sama bede lody jadła?
- Babciu, skąd znacie tyle ludzi w "piętnastkach"?
"A bo to kiedyś do nas w Zabostowie
przyszedł sołtys z księdzem i klerykiem
i pytały, czy możemy przyjąć chłopców na oaze.
No pewnie. Tak.
My teśmy sie zeszli do jednej izby,
wypróżniliśmy tom drugom.
Une tam sobie rozpostarły materace
i tam spały.
Rano miały zbiórke, modlitwe,
potem szły do Tomaszkiewicza, tam jadły.
Wieczorem schodziliśmy sie u nos
i one, i my, i sąsiady Szymoniki.
Razem modliliśmy sie
- różne modlitwy i intencje, jak kto umiał.
Jednego razu sobie
taką Drogę Krzyżową zrobiły:
poszły do Bednar,
stamtąd zrobiły stacje aż do Zabostowa
i obchodziły Droge Krzyżową. Piękna była.
Na drugi rok przyjechały te chłopaki,
co były u nas,
jak byto rwanie jabków.
Były przez tydzień i pomagały".
Musiało im być dobrze u Pikulskich,
bo na pielgrzymce chłopaczyska
głośno i radośnie przyznawały się do Babci.
Na postojach Babcia opowiadała też
o swojej młodości, rodzinie, zwyczajach.
Często wspominała najstarszego syna, Janka.
"Jak miał 16 lat,
to poszedł pierwszy raz z chorągwią".
Jaka to chorągiew? Gdzie? Opowiedzcie!
"Na łowickiej wsi, i w Zabostowie Małym tyż,
w lany poniedziałek, do dnia,
mieszkańcy wioski, same chłopy,
z chorągwią chodzą do granicznych kopców.
Nie wiadomo, od kiedy,
najstarsze ludzie nie pamiętają.
Zawsze chodziły,
choćby nie wiem jaka pogoda.
Całą droge śpiewają "Wesoły nam dziś dzień...".
Przy każdym mijanym krzyżu i kaplicce
chorągiew 3 razy się kłania.
Przy kopcu zatrzymują sie,
śpiewają 3 razy
"Przez Twoje Święte Zmartwychwstanie...",
zakopują w ziemi
palmę z Niedzieli Palmowy,
ciernie z Wielki Soboty
i kropią wodą święconą.
Odmawiają 3 razy "Ojcze nasz",
"Zdrowaś Mario" i "Chwała Ojcu",
albo "Wieczny odpoczynek",
a chorągiew kłania się dwa razy.
Przy pierwszym kopcu modlą się
w intencji Ojca Świętego,
przy drugim
- za dobry urodzaj i szczęśliwe zbiory.
Przy trzecim -
za wszystkich tych zmarłych mieszkańców,
co chodzili z chorągwią
i zostawili taką tradycję.
Do czwartego kopca idzie się granicą,
to jest rzeka Bzura.
Ona na wiosnę czasem wylewa,
ale jak woda nie sięga do pasa,
idą przez wodę twardo.
Nijakigo omijania, żeby iść po suchym.
Tu się modlą
za poległych w bitwie nad Bzurą.
Przy ostatnim kopcu
- za zgode i zdrowie mieszkańców całej wioski.
Już jest dobrze widno,
kiedy wychodzą na droge we wsi.
Zatrzymuje się przed każdym gospodarstwem,
chłopy przystają chorągiew się kłania,
a gospodarz wychodzi, daje "dyngus".
Tak obchodzcą wszystkie domy, bez wyjątku.
Przy tym ostatnim krzyżu,
co to go święcił ks. Bogdan Lisek,
śpiewają 3 razy
"Przez Twoje Swięte Zmartwychwstanie",
chorągiew się kłania na cztery strony świata
i amen. Kuniec chodzynio".
- Babciu, a młodzi chodzą?
"Coraz ich mnij.
Ale Janek jakby nie poszedł,
to dla niego ni ma Wielkanocy.
Dzieciaków to już mało obchodzi".
Opowiadała Babcia dużo,
a zdrowia miała coraz mniej.
Jeszcze w roku 1993 chciała się wybrać
na Jasną Górę.
"Ja już powiedziałem tak:
- Żeby mury pękały, Babcia - nie pójdziesz.
Nie pójdziesz i kuniec.
Z Łowicką nie byli, ale na Warszawską się napierali.
Jak ta pielgrzymka już doszła do Częstochowy...
- Widzisz, zdrowo jestem,
i bym doszła, i przyszła.
Zdenerwowała sie
i tydzień sie nie odzywała.
Uni jak sobie postanowili,
to cudów nie było,
żeby tego nie zrobić".
Coraz bardziej ubywało jej sił,
ale w kościele w Łowiczu była zawsze,
choć już autobusem. Musiała.
"Widzę Babcię Pikulską po mojej prawej stronie
w wełniaku, z nieodłącznym różańcem w ręku,
serdeczną, uśmiechniętą, rozmodloną" -
wspominał Ksiądz Proboszcz.
Prawda. Tak wiele miała spraw, próśb, dziękczynienia,
tyle ludzi do omodlenia.
I swojego Proboszcza też.
"Siostro, jaki ci to człowiek.
Nie przewidzisz, kiedy ci ręke uściśnie,
pogado z tobd, krzyżyk na czole zrobi".
Na imieniny Proboszcza
pierwsza przychodziła z różami:
- Przecie my oba Józefy.
Bursztynowy różaniec,
na którym się zawsze modliła,
z pomocą Proboszcza
zawiesiła u Matki Bożej Księżnej Łowickiej
jako wotum za otrzymane łaski.
"W czwartek 7 stycznia ciężko podupadła.
Nadchodziła noc.
- Światła, Marysia, nie gaś -
a zawsze lubiła, żeby sie nie świeciało.
- Duszno mi. Boli mie w piersiach.
Przyjechało pogotowie.
Jak już byli ubrani, spojrzeli na mnie:
- Poszłabym do łazienki.
- Zostań, nie wychodź.
- Synu, jo już z tego korzystać nie będe.
Już skuńczyłam dzierżawę na ty ziemi.
Czy przeczuwała coś?
Pojechali, ale nie chciała zostać w Łowiczu.
- Słabo jestem - to były ostatnie słowa, zaniemówiła.
Poleciały dwie duże łzy.
Wróciła do Zabostowa.
Otrzymała Ostatnie Namaszczenie.
Zaświeciliśmy gromnicę, ścisnęła ją jeszcze".
Była sobota, dzień Matki Bożej.
O 3 po południu 9 stycznia 1994 r.
Babcia Pikulska umarła.
Kazała się ubrać i pochować po łowicku.
Od roku, w "kumodzie",
przygotowane było całe odzienie:
wiśniowa szalinówka pięknie haftowana, bielunka,
ciemnobordowy kaftanik, kiecka, fartuch.
Trzy dni stała trumna w Zabostowie.
Dzień i noc skwierczały świece na ołtarzyku,
ozdobionym porcelanowymi figurkami
Pana Jezusa i Jego Matki.
Odwiedzała Zmarłą rodzina, "krześniaki",
sąsiady, przyjaciele.
Słychać było szmer odmawianego Różańca.
Tym razem nie było już
mleka, masła, sera, placka i zabstowskich jabłek.
Nie było już Babci.
Mszę św. w katedrze łowickiej
odprawił bp Józef Zawitkowski.
W serdecznych słowach
przypomniał kochaną przez wszystkich Babcię.
Nie było pieśni pożegnalnych,
tylko "z pokłonem, Panno Święta, ofiaruję Tobie...
prosząc, abyś nas zbawienną drogą prowadziła,
a przy śmierci nam słodką Opiekunką była..."
Na ostatni etap Babcinej pielgrzymki
- na kolegiacki cmentarz -
prowadził ją ks. Bogdan Lisek.
Jak dawniej ojce, zawodzili wszyscy
Kazała się pochować w ziemi, nie w grobowcu.
Po Babcię na pewno wyszła Ta,
do której ona całe życie wędrowała,
którą najbardziej ukochała,
Matka Boża - Księżna Łowicka.
Babcia w łowickim stroju
stanęła na progu nieba.
Pokłoniła się niziutko.
Uśmiechnął się Pan.
- Posuńcie się, Anioły,
zróbcie trochę miejsca.
Trza sie napatrzeć,
bo przyszedł tu wielki KTOŚ
prawdziwa Księżna z Zabstowa
Babcia Józefa Pikulska.