Ona była u Boga

Wyjrzałem przez okno sypialni.
Dzień zapowiadał się upalny.
Ktoś grabił, sadził i plewił
na grządkach plebanijnego ogrodu.
- Siostro, kto to jest ta pani w ogrodzie?
- To taka garbuska.
Chciała zasadzić
rzodkiewkę i trochę kwiatków -
odpowiedziała siostra Kazia.

Poszedłem do nieznajomej.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
- Na wieki wieków. Amen. -
odpowiedziała przygarbiona pani.
- Tylko niech ksiądz prałat
na mnie nie krzyczy.
Posadziłam rzodkiewke i kwiatki,
przydadzum sie.
- Przydadzą się, ale to dla pani
za ciężko,
bo ogród zaniedbany.
- Proszę ojca, nie takum robote
człowiek robił i nie było za ciężko.

Od tego spotkania
pani Antosia
codziennie przychodziła
do ogrodu.
Wypieliła wszystkie kwiaty
na klombie.
Codziennie też widziałem ją
na Mszy świętej
i dawałem jej Komunię świętą.
Prosiłem ją na śniadanie,
ale była nieustępliwa:
- Jo to mom ze sobą troche czerstwego chleba,
to se zjem.
Do pana Józia pójde,
to popije gotowanom wodum,
bo jo ni moge jeść nic innego.

Prose księdza prałata,
a przecie jo księdza znum.
- A skąd?
- Z Gołąbek,
bo jo często bywałam w Ursusie
u księdza Peciaka.
A księdza Peciaka to znom
od casu Powstania,
bo jak uciekały z Warszawy,
to się u nas zatrzymały.
A jak dowiedzieliśmy sie,
że tu jest ksiądz,
to oboje z mężym powiedzieliźwa,
że go weźmimy do siebie.

I tak zostoł bidny do końca wojny.

Bida była w domu.
Z moim Jóźkiem to róźnie było.
Dużo pił, ale był dobry.
Ukrywaliśmy księdza.
Potem, jak został proboszczem w Ursusie,
to pomagałam mu często.
Tam tyz była bida.

Polubiłem bardzo panią Antosię.

Któregoś dnia przychodzi Antosia
i daje mi pieniądze.
- Za co to, pani Antosiu?
- A za rzodkiewke i za kwiatki.
Urosły, sprzedałam i daje pare grosy proboscewi.
Coś mi się w głowie zakręciło.
- To ja powinienem pani dać za prace.
- Jo mum rynte, a prałatewi potrzebne.
Nie było mowy. Trzeba było wziąć.
Odtąd pani Antosia była już ciocią.
Wkrótce cała parafia mówiła: Ciocia Antosia.
A ciocia Antosia sprzedawała w kolegiacie
obrazki, książki, gazety, folderki.
Pilnowała kolegiaty
i dobrze informowała turystów.

Od 1992 roku kolegiata
została katedrą.
Ciocię zwolniono z jej zajęć.
Na widok i głos "nowych" osób
ciocia dostawała uczulenia.
Została jej tylko modlitwa
przed Matką Boską Księżną Łowicką.
Cioci przybywało lat.
Pochylała się coraz bardziej.
Codziennie przychodziła
do kolegiaty
oparta o rower bez pedałów,
bez siodełka.
Opierała się o ramę.
Przechodziła przez rynek
w każdym miejscu,
a wszyscy byli grzeczni,
bo wiadomo,
że to przechodzi ciocia.
Co ta ciocia naopowiadała
tej Matce Bożej Księżnej Łowickiej.
Sama słabo słyszała,
więc modlitwy swoje mówiła głośno,
tak że słyszeli wszyscy w pobliżu.
O, jak ona cudnie się modliła.

Byłem u niej po kolędzie.
Na ołtarzyku było i moje zdjęcie
z konsekracji.
Wiem, że ciocia modliła się
za mnie.
Jej zdjęcie jest na okładce
mej książki:
Jam sługa Twój. Tom I.
Całowałem jej ręce, bo była dobra.

Ciocia przestała przychodzić
do katedry.
Na Korabce powstał kościół.
Ksiądz Wiesio zaopiekował się ciocią.
Nosił jej Komunię świętą.

Ciocia straciła pamięć.
Ela, Stasia i rodzina
opiekowali się nią troskliwie.

Oj, żeby przyszedł mój biskup - wołała często.
Odwiedziłem ciocię,
ale była już nieprzytomna.
Ela mówiła głośno:
- Ciocia, biskup do ciebie
przyszedł.
- A ino to by mnie ucałowoł.
Ucałowałem ciocię.
Odzyskała przytomność.
- Ela, a miałaś ugościć biskupa.
- Ciociu, ugościmy, nie martw się.
- Ale jo już nie pójde. Ni moge.
Idźta, idźta. Jo już bede sama.

Za kilka dni, z płaczem serdecznym,
odprowadziłem ciocię na cmentarz.

Ona na pewno jest w niebie.
Była dla mnie taka dobra.
Ona nie była biedna.
Ona była u Boga.