2008-05-11
Warszawa, Bazylika św. Krzyża

Homilia wygłoszona w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie w 150. rocznicę wzniesienia figury Sursum Corda

Nie sposób zrozumieć Warszawy bez Chrystusa

Kochani moi!

Dziś Uroczystość Zesłania Ducha Świętego,
Zielone Świątki,
a dla nas, którzy zgromadziliśmy się
w niedzielny wieczór
przy Ołtarzu Ojczyzny
w Bazylice Świętokrzyskiej,
to wspomnienie, że Pan Jezus
dźwigający krzyż przy wejściu
do tutejszej świątyni
już 150 lat woła: Sursum Corda!
W górę serca, Warszawiacy!
Jest jeszcze trzeci powód
dzisiejszej refleksji.
Jest miesiąc maj - Matce Bożej
poświęcony,
i jutrzejsze święto - Matki Bożej, Matki Kościoła.

Zielone Świątki.
Przed wniebowstąpieniem
mówił Pan Jezus do apostołów:
Jeszcze wiele rzeczy
chciałbym wam powiedzieć,
ale wy teraz tego nie zrozumiecie.
Gdy zaś ześlę wam
Ducha Pocieszyciela,
On was nauczy
i przypomni wam wszystko,
cokolwiek wam mówiłem
(por. J 14, 25).

Gdy Duch Święty zstąpi na was,
otrzymacie Jego moc
i będziecie moimi świadkami
w Jerozolimie, w całej Judei,
w Samarii,
w Warszawie,
aż po krańce ziemi (por. Dz 1, 8).

Apostołowie zebrani w Wieczerniku,
zamknięci z obawy przed Żydami,
trwali na modlitwie,
razem z niewiastami
i Maryją, Matką Jezusa (por. Dz 1, 14).

A gdy nadszedł dzień
Pięćdziesiątnicy,
stał się szum,
jakby uderzenie
gwałtownego wichru...
i pojawiły się nad nimi
jakby języki ognia,
i wszyscy zostali napełnieni
Duchem Świętym (por. Dz 2, 2-4).

I cóż się stało?
Nic się nie stało,
tylko ci tchórzliwi apostołowie
stali się teraz
ludźmi mocnymi w wierze.
Piotr kazał otworzyć drzwi Wieczernika
i mówił z mocą Ducha Świętego.
A co mówił?
Streszczam.

Mężowie - bracia,
tego Jezusa, którego zabiliście
rękami bezbożnych,
ja widziałem żywego! (por. Dz 2, 14-36).
Ja z Nim jadłem chleb,
On mnie pytał,
czy Go kocham więcej niźli wy? (por. J 21, 15)

Piotrze,
więc co my mamy czynić?
Nawróćcie się
i niech każdy przyjmie chrzest
w imię Jezusa Chrystusa.
I przyjęło chrzest
około trzech tysięcy mężczyzn
(por. Dz 2, 37-42),
a kobiety są pobożniejsze!

Więc i dziś wołam w Bazylice
Świętokrzyskiej,
w sercu Warszawy,
przed Ołtarzem Ojczyzny:
Veni Creator Spiritus!
Zstąp Gołębico twórczy Duch!
Niech zstąpi Duch Twój
i odnowi oblicze Ziemi,
Tej Ziemi!

Spójrz, Duchu Święty,
na mędrców,
którzy ulepili sobie golema
na własne podobieństwo
i na własną zgubę!

Spójrz, Duchu Święty,
na rozpad atomu
i rozpad moralności.
Na rozpad ładu, porządku,
słów, prawa, rozsądku
i wszystkich wartości.
Jesteśmy sami jako ci,
którzy nie wiedzą, co czynią.

Zstąp
na rakowate pola,
miasta i wioski,
na trędowate domy,
na zatrute zboża, ogrody i sady...
Krąż
nad ludźmi chaosu,
kłamstwa i obłędu,
nad pobojowiskiem
naszych klęsk,
nad rzeźnią tego świata.

Przybywaj, Duchu Święty.
Wielousty
Wołający Płomieniu!
Drogowskazie,
wbity na rozstajnych
drogach kosmosu.
Przybywaj! (por. R. Brandstaetter).

Wrócę jeszcze do gorących wezwań
z Litanii do Ducha Świętego
Romana Brandstaettera,
ale dziś wspominamy
sto pięćdziesiątą rocznicę
ustawienia figury Chrystusa
dźwigającego krzyż
przed wejściem do Bazyliki
Świętokrzyskiej.
Chcemy przypomnieć sobie historię
tego pomnika, który stał się już
symbolem dla Warszawy
i przypatrzeć się Chrystusowi,
który wciąż nam pokazuje Niebo,
Nowy Świat i woła:
Sursum Corda, Warszawiacy!

Ksiądz Wiesio Kądziela
na trzystapięćdziesięciolecie
kościoła świętokrzyskiego
wyśpiewał takie proroctwo
Polsce i Warszawie:

Póki Chrystus będzie wołał:
W górę serca, Warszawiacy,
to Warszawa wierną będzie,
będą wierni i Polacy.
Oby to się spełniło!

Ksiądz profesor Wincenty Kwiatkowski
na jednej z konferencji czwartkowych
zauroczył nas takim opowiadaniem.

W okresie międzywojennym
żył i tworzył w Mediolanie
artysta rzeźbiarz - Giuseppe Ardente.
Ponieważ modna była wtedy idea
o tzw. nadczłowieku,
postanowił wyrzeźbić übermenscha,
nadczłowieka.

Przyszedł dzień odsłonięcia rzeźby,
która miała być rzeźbą życia autora.
Odsłonięto.
Ogólny zachwyt.
A rzeźba przedstawiała
młodego, pięknego,
pełnego fizycznej tężyzny człowieka,
który wspinał się
na stromą ścianę skały.
Jeszcze jedno wytężenie mięśni,
jeszcze jedno mocne wbicie buta
i zdobędzie stromą skałę,
wiadomo - nadczłowiek.

Artysta był wśród zwiedzających.
Był ciekaw recenzji, opinii.
Zauważył kobietę,
która, wydawało się,
że umie patrzeć na rzeźbę.
Zapytał: A co pani o tym sądzi?
Na twarzy kobiety pojawił się grymas,
potem niezadowolenie,
wreszcie krzyknęła:
Nie!
To nie jest nadczłowiek,
to jest barbarzyńca!
Dlaczego pani tak sądzi?
Niech pan zobaczy.
On kolczastymi butami
niszczy szarotki, które chcą rosnąć
na zboczu skały.
To nie jest nadczłowiek.

Tego dnia artysta
kazał zamknąć wystawę.
Przystąpił do poprawienia swego dzieła.
Ścigał się ze śmiercią.
Jednak śmierć przerwała mu pracę.
Rzeźba była już tak czytelna,
że można było ją pokazać widzom.

Artysta dokonał zaskakującej poprawki.
Ten nowy nadczłowiek
nie wspinał się po skałach.
Szedł drogą,
dźwigał belkę drzewa.
Końcem belki robił
bruzdę na ziemi,
ale w tej bruździe
wyrastały delikatne kwiaty.

Giuseppe Ardente był ateistą.
Wszyscy oglądający dzieło
odczytali jednoznacznie,
kim jest ten nadczłowiek
dźwigający krzyż.
A może było to wyznanie wiary?

Mówię to przez analogię
do naszej rzeźby sprzed bazyliki
- Chrystus dźwigający krzyż,
wskazujący Niebo i wołający:
Sursum Corda!
W górę serca, Warszawiacy!

Z obrazu Canaletta wiemy,
że do kościoła świętokrzyskiego
prowadziły piękne kamienne schody
z podjazdem i z barokową balustradą.
Schody te zostały zniszczone
w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej.
I tak było do 1858 roku.
W tym roku Warszawa otrzymała
pierwszy publiczny pomnik.
Car zabronił wznosić pomniki
w Warszawie,
ale Chrystus Świętokrzyski
dźwigał krzyż niewoli całego Narodu
i wskrzeszał nadzieję
Nowego Świata, zmartwychwstania
i wolności - wołając: Sursum Corda!

Autorem rzeźby był Andrzej
Pruszyński,
urodzony 24 listopada 1836 r.,
syn powstańca Antoniego
Pruszyńskiego
i Małgorzaty Katarzyny z Białkowskich,
(pewnie krewnej naszego proboszcza
Marka Białkowskiego).

Andrzej Pruszyński był zdolnym,
błyskotliwym chłopcem
drobnej postury.
Wcześnie został sierotą.
Jego wychowaniem i wykształceniem
zajął się znajomy ojca,
pan Jan Wojciechowski.
Andrzej Pruszyński studiował
w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie.
Pracował w zakładzie sztukatorskim
u Ferrante Marconiego.
Widocznie mistrz miał uznanie
i zaufanie do młodego Pruszyńskiego,
skoro oddał mu rękę swojej córki,
Marianny Adelajdy Marconi.

Pan Andrzej, niewątpliwie przez protekcję teścia,
otrzymał stypendium rządowe
na dalsze studia
i ukończył Akademię Świętego
Łukasza
w Rzymie w roku 1867,
i otrzymał jako wyróżnienie
pierwszy złoty medal tej uczelni.

Hrabia Andrzej Zamoyski,
przyjaciel warszawskich księży
misjonarzy,
zamówił w pracowni Marconiego
figurę Chrystusa dźwigającego krzyż.
Oczywiście, że Marconi pracę tę zlecił
swojemu zięciowi Andrzejowi
Pruszyńskiemu.
Dla młodego artysty było to wielkie wezwanie,
ale i życiowy kłopot.
Ten drobny człowiek
w bardzo skromnych warunkach
wspinał się po ustawionych beczkach,
drabinach i modelował figurę
Chrystusa.

Pan Andrzej był człowiekiem
pobożnym.
Nie dospał, nie dojadł, lecz wciąż myślał,
jaki ma być ten, co jest Wszechmogący,
a dźwigający krzyż,
co cierpi, a daje nadzieję.

Oczywiście, że pierwsza figura Chrystusa
była z cementu.
Cement był wynalazkiem, odkryciem.
Miał być trwalszy od kamienia.
Niestety, już po trzydziestu latach
figura zaczęła pękać.
Na domiar złego jakiś wariat
wszedł na figurę
i odłamał Chrystusowi rękę
wskazującą Niebo.
Niestety autor figury, Andrzej
Pruszyński,
od trzech lat spoczywał już
na Powązkach.
Odlewem z brązu świętokrzyskiej
figury Pana Jezusa
zajął się Pius Weloński,
a cementową figurę przewieziono
do Kruszyny, gdzie zdobi
mauzoleum Lubomirskich.

W pogodny listopadowy dzień,
w niedzielę, 10 listopada 1898 r.,
w godzinach Nieszporów
biskup T. Ruszkiewicz
w otoczeniu duchowieństwa
i wiernych Warszawy
poświęcił nową brązową figurę
Pana Jezusa u wejścia do kościoła Świętego Krzyża.
Kaznodzieje w całej Warszawie wołali:
Polska zmartwychwstanie,
bo Chrystus Świętokrzyski woła:
W górę serca!
Idą nowe czasy,
przychodzi Nowy Świat,
On jest nadzieją i zwycięstwem!

Jeszcze wiele wydarzeń,
przeżył i patrzył na nie
z miłosierdziem warszawski Chrystus,
aż zwaliła Go nienawiść
na bruk Krakowskiego Przedmieścia.
Lecz Chrystus wołał
i wskazywał ręką napis:
Sursum Corda!
Wtedy wołały kamienie.
Stanęło słońce,
bo Kopernik Thornwaldsena
leżał też na bruku
przed pałacem Przyjaciół Nauk
wzniesionym przez ks. Stanisława Staszica.

Prymas Stefan kard. Wyszyński
opowiadał:
Jeden z oficerów niemieckich w Laskach
pokazał mi fotografię.
Patrzę, na bruku
przed kościołem Świętego Krzyża
leży posąg Chrystusa wyrwany z cokołu.
Ręka Chrystusa wskazywała napis
Sursum Corda!
Pokazali mi tę fotografię,
pokiwali głowami i powiedzieli:
Ist noch Polen nicht verloren!
Sursum Corda!
Jeszcze Polska nie zginęła!
W górę serca!
Zaszczycili mnie swoimi
biletami wizytowymi.
Oni wiedzieli, że to są
jakieś znaki Boże - signa Dei.

Niemcy wywieźli figurę Pana Jezusa
i pomnik Mikołaja Kopernika do huty
na Dolny Śląsk.
Robotnicy odnaleźli i figurę,
i pomnik na złomowisku
w Hajdukach Nyskich.

22 lipca 1945 r.
Chrystus i Kopernik
na jednej lawecie
wrócili do Warszawy.
Wiara i rozum.
W uroczystości brał udział
prezydent Bolesław Bierut.

Proboszcz świętokrzyski Leopold
Petrzyk
wygłosił piękne kazanie.
Warszawiacy płakali.
Wrócił Chrystus.
Warszawa będzie żyć!
Wrócił Kopernik
uczony Chrystusowy kapłan,
cisi i niemi,
ale teraz kamienie wołać będą (Łk 14, 40).

Tyle wydarzeń widział
Świętokrzyski Chrystus.
Kopernik zapisał
polskie dni klęski i chwały.
Tu był Ojciec Święty Jan Paweł II,
a z placu Zwycięstwa
brzmią jeszcze jego słowa:
Nie sposób zrozumieć tego Narodu
bez Chrystusa.
Nie sposób zrozumieć tego miasta,
Warszawy, stolicy Polski
- bez Chrystusa.

Będą jeszcze przechodzić tędy
procesje Bożego Ciała
i defilady bezbożnych.
Jeszcze Chrystus usłyszy
bluźniercze okrzyki:
Zstąp z krzyża, a uwierzymy Ci.
Jeszcze Kopernik
przed pałacem Akademii Nauk
nasłucha się głupoty
udającej mądrość,
kłamstwa udającego prawdę,
ślepoty udającej dalekowzroczność,
chamstwa udającego obrażoną godność,
nienawiści udającej miłość,
obłudy udającej szczerość,
warcholstwa udającego odwagę
(R. Brandstaetter).

Jezu Chryste Świętokrzyski,
wybaw nas od
bezbożności, która inaczej mówi
niż myśli.
Jezu Świętokrzyski,
prowadź nas Królewskim Traktem
od stacji Alej Jerozolimskich
przez plac Trzech Krzyży
do kościoła Świętego Krzyża,
a potem niech już będzie
Nowy Świat.

Dziś Zielone Świątki.
Zapachniało tatarakiem.
Będzie wiosna,
a jutro święto Matki Kościoła,
Matki nas wszystkich wierzących.
Bądź pozdrowiona, Zielonoświątkowa,
Matko Boska umajona.

Opiekunko skowronków
Jaskółek Matko
Wierzbo płacząca
Brzozo Dziewicza
Kłosie dojrzały
Rzeko błękitna (J. Ejsmond).

Już nie słychać litanii
przy krzyżach przydrożnych.
Jesce jeno nam ostały
kapliczki i drzewa,
a litanie gdzieś po lasach
tylko echo śpiewa.
Matka Boska pozbierała
dzieci czułym gestem
i dziewczynki uczy śpiewać
Łowiczanka jestem.
Modrookie łowiczanki
cudnie wystrojone
Matce Boskiej będą śpiewać
Chwalcie łąki umajone
(Ks. Tymoteusz).

Zmęczyłem was.
Nie gniewajcie się,
to raz na 150 lat.
Póki Chrystus będzie wołał:
W górę serca, Warszawiacy!
To Warszawa będzie wierną
będą wierni i Polacy!

Amen.