Łowicz, Katedra pw. Wniebowzięcia NMP
Czcigodni Bracia Kapłani!
Przewielebne Siostry!
Szanowni Państwo!
Wielkim przeżyciem jest dla mnie
spotkanie z Wami tej nocy.
Wiem, że jesteście po kilku dniach
ciężkiej pracy.
Macie jedno pytanie,
które sobie stawiacie nawzajem:
jak pomóc tym,
najbardziej potrzebującym
pomocy?
Nie powinienem mówić do Was
kazania.
Powinienem się na Was
napatrzeć.
Taka była Wasza wola,
a odczytuję ją jako wolę Boga.
To bądźmy dziś razem.
Dzisiejsza Ewangelia święta
jest nie do Was, lecz do mnie.
Wszystko, co Pan Jezus mówi
do faryzeuszów, dotyczy mnie.
To nie byli zwykli, prości ludzie,
tylko ludzie znający doskonale
Prawo,
piastujący wysokie urzędy
kościelne i państwowe.
Inteligencja.
To o nich mówi Pan Jezus:
Na ofiarę dajecie dziesięcinę.
Tylko dziesięcinę,
a pomijacie miłość Bożą.
Lubicie pierwsze miejsca
w kościele.
Lubicie pozdrowienia
na rynkach.
Nakładacie ciężary na innych,
a sami ich palcem nie tkniecie.
Już więcej nie mogę.
Pisze dziś do mnie
Patron już dzisiejszego dnia
- św. Łukasz.
To ten, który pokazuje nam Chrystusa
odpuszczającego grzechy
jawnogrzesznicy,
Tego, który przebacza grzech Piotrowi,
który odpuszcza grzechy synowi
marnotrawnemu.
To jest mój Bóg łaskawy,
łagodny, miłosierny.
Św. Łukasz - sam lekarz -
przedstawia Pana Jezusa jako
lekarza i ciała, i duszy.
Ale mam pytanie do Was.
Powiedzcie,
jak to jest ze śmiercią?
Bo ja się boję śmierci.
Boję się, bo będzie ciemno,
bo będzie boleć.
Boję się, że będę samotny.
Jest bowiem taki znak naszej cywilizacji,
że najlepiej jest pozbyć się
tego, który jest chory, słaby,
który jest ciężarem
i niepokoi nas wszystkich.
Wiem, że w szpitalach są dobrzy
ludzie:
lekarze, pielęgniarki, salowe.
Wiem.
Ale ja nie chcę
umierać za zasłonką.
Chciałbym, żeby ktoś przy mnie był
i trzymał mnie za rękę,
gdy będę pytał:
Czy Pan Bóg mi wszystko
przebaczył?
Będę pytał:
Dlaczego Pan Bóg mnie zabiera
już dziś?
A jeszcze mam tyle spraw
do załatwienia. Tyle planów.
Mówi się: Od nagłej
a niespodziewanej śmierci
zachowaj mnie, Panie!
A może lepiej byłoby,
żeby była niespodziewana?
Byłaby krótsza.
Ale znów przeraża mnie
- a gdy jeszcze nie załatwię
wszystkich spraw?
Wy macie inne przeżycia
w swojej pracy.
A ja pytam jak Janusz Korczak,
jak matka, która się modli jego
słowami:
Dlaczego dałeś mi dziecko,
które mi zabierasz?
Nie można pojąć, ile musi przecierpieć matka,
patrząc na śmierć
swojego dziecka.
I nie wiem, dlaczego to tak jest,
że Pan Bóg stwarza po to,
aby zabrać przez śmierć.
Wiem jedynie na pewno,
dlaczego są ludzie cierpiący,
dlaczego czasem cierpią
całe życie.
Wiem, po co.
Żebym ja był lepszy.
Gdy czasem patrzę na rodziców,
którzy całe życie
ze swoim kalekim dzieckiem
obchodzą się jak ze swoją miłością,
najbardziej subtelnie i delikatnie,
to myślę sobie:
To tacy są święci.
Gdy patrzę na pielgrzymkę
niepełnosprawnych,
kiedy piękne dziewczyny,
przystojni chłopcy
prowadzą wózki z tymi,
którzy nie mogą chodzić.
I trzeba się z nimi obchodzić
jak z niemowlęciem,
to myślę sobie:
To tacy są święci.
Jakie to bardzo trudne.
Człowiek pyta:
Dlaczego to tak jest?
Ale znając tych młodych ludzi
- nawracam się.
I widzę, jaki piękny jest człowiek,
przychodzący z pomocą tym,
którzy jej najbardziej potrzebują.
Tomku Kochany! Wszyscy Kochani!
Próbuję sobie uświadomić,
jaka to jest wasza rola i praca.
Myślę, że Wy jesteście
świadkami wielu cudów,
których inni nigdy oglądać
nie będą.
Wy jesteście świadkami
wielkiej rzeczywistości,
której jedni się boją,
a inni odsuwają ją od siebie.
Jest to ten sam rodzaj
rzeczywistości,
której i ja czasem doświadczam.
Wiele razy jestem przy śmierci człowieka,
który trzyma mnie za rękę,
i już nie trzyma,
monitor wskazał - koniec.
Dla mnie jest to wielka tajemnica:
Tajemnica przejścia do życia, które jest potem.
I wciąż pytam - jak to jest?
Ale chcę, żeby wtedy był
przy mnie ktoś z Was,
kto odmówiłby
Litanię do św. Józefa,
kto wołałby tamtych,
z którymi ja w życiu rozmawiałem.
Bo oni wychodzą na spotkanie.
Podobno każdy umierający,
nawet w największym cierpieniu,
na końcu życia się uśmiecha.
Ja wiem, dlaczego.
Bo się wszystko skończyło tu,
a zaczęło się to,
co było moim oczekiwaniem.
Skąd biorą się tacy ludzie, ja Wy?
Nie wiem.
Nie umiem sobie na to pytanie
odpowiedzieć.
To tak, jak Wy pytalibyście mnie:
Dlaczego Ksiądz został księdzem?
Na początku to się tłumaczyłem
bardzo uroczyście,
że to powołanie,
że to Pan Bóg.
Nie. Dziś mówię:
Zupełnie nie wiem.
Jestem pewny tego,
że nie ma w tym mojej zasługi.
Ja wiem, że to jest dar,
który dał mi Pan Bóg.
Po co?
Abym go nie schował w węzełku,
tylko żebym się nim
podzielił z innymi.
Dlatego chwalę się przed Wami:
Tylu ludziom już powiedziałem
- Wstań! Stój prosto!
Tylu ludziom już podałem
Komunię świętą.
Na tylu ludzi włożyłem ręce,
aby byli mocni
Duchem Świętym.
Ja dziś wiem,
dlaczego zostałem księdzem.
A gdybym chciał powiedzieć o Was
- powiedziałbym to samo.
Wiem.
Byłeś potrzebny tamtej matce,
bo by nie przeżyła,
nie poradziłaby sobie.
Byłeś potrzebny tamtemu dzieciątku,
bo chciało, żebyś był,
żeby nie bolało.
Byłeś potrzebny komuś,
żeby mu pomóc w cierpieniu.
Kiedy świat chce ingerować - bardzo!!!
i dać człowiekowi szczęśliwą śmierć
- eutanazję,
to Wy jesteście aniołami,
które będą chronić życie ludzkie.
Jest w cierpieniu jakiś sens.
Jest w odejściu człowieka
jakiś sens.
To otworzy Wasze serce.
Dlaczego jesteście smutni?
Wierzycie w Boga? Tak.
To i Mnie wierzcie.
Wszystko to, co przeżywam przy śmierci
- a ja często jestem
na pogrzebach -
to są to dla mnie rekolekcje.
Każde odejście kogoś z bliskich
jest dla mnie wielką refleksją:
Nie tutaj kończy się życie
i nie tak się kończy.
Jest Ktoś, kto dał mi życie,
kto mnie oczekuje,
kto przygotował mi miejsce
od założenia świata.
Trudne jest to wszystko.
A poza tym,
można mówić piękne
kazania,
a zupełnie inaczej to wygląda,
gdy człowiek dotyka
rzeczywistości.
I jeszcze jedno.
Jeśli ktoś chciałby naprawdę
zobaczyć chrześcijaństwo,
jeśli chciałby zobaczyć naprawdę,
jaka to jest Ewangelia Chrystusa,
to powinien zobaczyć
kogoś z Was.
Tutaj odpowiedź jest taka sama,
jaką udzieliła Matka Teresa
z Kalkuty
pewnemu człowiekowi:
- Siostro, ja bym tego
za milion dolarów nie zrobił.
- Tak, dziecko, ale ty
nie wierzysz w Boga,
a mnie nauczył Ten,
który jest Jedynym Lekarzem,
Jedynym Kapłanem.
I który na końcu swojej misji
nie mówił słów.
Bo po co?
On zdjął płaszcz,
przepasał się prześcieradłem,
jak wolontariusz,
i umywał każdemu z nas nogi.
- Panie, nigdy mi
nie będziesz nóg umywał.
- Piotrze, jeśli cię nie umyję,
to nie będziesz miał
udziału ze Mną.
- To nie tylko nogi, ręce,
ale całego mnie umyj,
żebym tylko był z Tobą.
- Czy zrozumieliście to wszystko,
co Ja wam uczyniłem?
Wy do Mnie mówicie:
Nauczycielu i Panie!
Dobrze mówicie, bo nim jestem.
Ale jeśli Ja - Pan i Nauczyciel -
umywałem wam nogi,
to i wy powinniście
jeden drugiemu nogi umywać.
I po tym poznają,
żeście uczniami moimi,
jeśli miłość mieć będziecie
jedni ku drugim.
To wystarczy.
Nic już nie mów więcej, Panie.
Ja bym chciał nie tylko
nogi umywać - i czynię to.
Czasem całego człowieka,
bo wiem, że jest Twój.
I chciałbym, żeby wszyscy poznali,
że jesteśmy Twoimi.
Amen.