2000-12-05
Warszawa, Bazylika św. Krzyża

Kazanie wygłoszone w 75. rocznicę śmierci Władysława Reymonta

Ziemię plemienną niebem mieć nas uczył

Niech będzie pochwalony
Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków, moja Agato,
a dokąd to wędrujecie, co?
- We świat, do ludzi,
dobrodzieju kochany!...
W tyli świat...
- Na ziemię we świat,
po proszonym?

Tak Reymont zaczyna
pierwszą część Chłopów
zatytułowaną - Jesień.

Justysiu z Pietrzkiem,
Witku z bocianem,
Kubo, kochany kuternogo,
Nastuś z Józką i Weronką,
Gospodarzu - Macieju,
Jaguś modrooka.
Bądźcie dziś z nami
w kościele Świętego Krzyża w Warszawie.

Moje kochane Koderki z Łowicza.
Ja też się wystroiłem
dla Pana Reymonta
w łowicki, koderkowy ornat.
W nim przecież Ksiądz Prymas
namaścił mnie na biskupa,
na łowickim Rynku.

Ludzie kochane z Lipiec,
z Kobieli Wielkich i Charłupi,
z Wolborza, Tuszyna i Kołaczkowa,
z Łodzi - z Ziemi Obiecanej,
z Radomska, Wrześni i Skierniewic.
Męczennicy z Ziemi Chełmskiej,
bądźcie z nami.
Kłaniam się Wam
Wszyscy dostojni Goście
I Domownicy Warszawy,
Wszyscy Kochani moi!

Było to 75 lat temu.
Naszemu Panu Reymontowi
Królewska Akademia w Sztokholmie
przyznała w listopadzie 1924 r.
Literacką Nagrodę Nobla.
Nagroda literacka dla Reymonta?
Tak, dla Reymonta!

Miał ją odebrać 10 grudnia 1924 r.
Niestety.
Podróż do Sztokholmu
była już ponad jego siły.

Pisał wtedy Pan Reymont
do posła - pana Wysockiego:
Drogi Panie Alfredzie
...Bardzo mnie to zaproszenie
do Sztokholmu wzrusza,
ale jeszcze więcej boli.
Chory jestem...
Okropne!
Nagroda Nobla, pieniądze,
sława...

To istotnie ironia życia...
A może i co innego?...
Ja jestem człowiekiem
głęboko wierzącym,
więc przyjmuję
co na mnie spada...
Juści chciałbym jeszcze pożyć,
bo chciałbym jeszcze coś zrobić...
To nie ja,
to Polska święci tryumf.
Nie ja,
lecz polska ziemia i jej lud!
(z listu do Alfreda Wysockiego).
Nagrodę Nobla odebrała żona.
Pogarszał się stan zdrowia Noblisty.

2 grudnia 1925 r.
przyszedł do Pana Reymonta
z Komunią Świętą - przyjaciel
ks. prof. Władysław Szczepański.
Reymont wyspowiadał się,
przyjął nabożnie Komunię Świętą,
modlił się w ciszy,
a potem miał chęć na rozmowę.
Chciałbym umrzeć w Warszawie
i spocząć
na Cmentarzu Powązkowskim.
Tam sobie wybrałem miejsce...
Śmierć nie jest straszna.
Straszne jest tylko życie
i cierpienie...
Żal mi umierać.
Chciałbym jeszcze napisać książkę
o bracie Chmielowskim
i dokończyć - "Z obcej ziemi",
powieść o Polonii amerykańskiej.
Teraz wiem
jak powinienem pracować.
Wszystko, co dotąd robiłem,
było głupstwem.
Teraz trochę odpocznę...

Zostańcie z Bogiem.
Zmarł spokojnie 5 grudnia 1925 r.
Przez cztery dni trumna
z ciałem Noblisty
była podwyższona na katafalku
w katedrze św. Jana w Warszawie.
Na początku konduktu pogrzebowego
szedł prezydent RP Stanisław Wojciechowski.
Za rodziną jechał wóz drabiniasty
z wieńcami.
Nad grobem modlił się
biskup z ziemi chełmskiej
- Henryk Przeździecki.
Przemawiał Adam Grzymała-Siedlecki,
Leopold Staff i Jarosław Iwaszkiewicz.
Tosia (służąca) płakała jak dziecko.
Chłopi z Kobieli i z Lipiec
płakali i modlili się ze wzruszeniem:
Do końca był nam wierny.
Po chłopsku kazał się pochować
w ziemi,
a nie w jakimś murowanym
grobie.

Bogiem zbrojny,
Ojczyźnie duchem zaprzysięgły,
Piśmiennictwa polskiego chwała,
Ziemię plemienną niebem mieć
nas uczył
(z płyty nagrobnej na Powązkach).

Gospodarzu! Gospodarzu!
Ostańcie!
Ostańcie z nami!

A on pustą ręką siał,
jakby już jeno siebie samego
rozsiewał na te praojcowe role.

Niebo się rozwarło przed nim...
a tam w jasnościach olśniewających
Bóg Ojciec
Siedzący na tronie ze snopów...

Pódzi że do mnie
utrudzony parobku...
Zachwiał się...
Roztworzył ręce jak na czas Podniesienia:
Panie Boże Wielki zapłać!
Świt się nad nim uczynił,
a Łapa wył długo i żałośnie.

Nie płacz pieseczku.
Chodź z nami do swojego Pana.
Tu jest Jego serce.
Zmówimy tam
jak kazał:
Pod Twoją obronę...
za chłopów,
bo im bieda.

Wstawaj Szymek!
Podniósł się,
odpędził psy,
poprawił torbę
i wsparłszy się na kulach rzekł:
Ostańcie z Bogiem - ludzie kochane.

Dziękujemy Ci, Panie Reymoncie,
Panie Boże Wielki zapłać!