Warszawa, Bazylika św. Krzyża
Kochani moi!
W ubiegłą niedzielę
pierwszą w Wielkim Poście
widziałem i słyszałem kuszenie Pana Jezusa
i zdziwieniem moim było to,
że pełzający diabeł przewrotny
kusił Pana Jezusa słowami Pisma Świętego.
Spraw aby te kamienie stały się chlebem,
zstąp z wieży świątyni to Ci uwierzę,
nic ci się nie stanie,
aniołowie cię zniosą, abyś
nie uraził o kamień swojej nogi.
Patrz te wszystkie królestwa oddam tobie,
ich bogactwo, sławę, władzę
jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon.
Idź precz szatanie.
Panu Bogu będziesz się kłaniał
i jemu będziesz służył. (Por. Mt 4, 1-11)
I tak mi ulżyło.
Bo wiem, że mój Pan jest Zwycięzcą
nad pokusą, nad grzechem,
nad szatanem, nad śmiercią.
Ale cały Wielki Post patrzę
na Jego poniżenie w męce
jest jak robak a nie człowiek,
pośmiewisko ludzi i wzgrda pospólstwa.
Tym więcej jest mi potrzebna dzisiejsza Ewangelia,
abym nie zwątpił, że On jest umiłowanym Synem Ojca.
Jego mam słuchać i Jemu wciąż chcę wierzyć.
I wyznawać, że On jest moim Panem i moim Bogiem.
Nie mam odwagi opowiadać jeszcze raz
tak oszczędnego i pięknego Mateuszowego opisu
Przemienienia na górze Tabor.
Dziś jednak pozwólcie mi,
że ośmielę się powtórzyć
Ewangeliczny opis przemienienia
posługując się zdaniami Romana Brandstaettera
Słońce zaszło.
Ciemność zaległa góry.
Apostołowie szybko i szeptem
odmówili wieczorną modlitwę
i znużeni drogą ułożyli się do snu
i natychmiast usnęli. I spali.
A Jezus modlił się.
Otaczał się zewsząd swoją modlitwą
jak chmurą, która z początku
szczelnie Go okrywała,
potem zaczęła rzednąć,
rozcieńczać się, rozpływać,
aż rozpłynęła się
i odsłoniła niewidzialne światło
w kształcie Jezusowej postaci,
coraz jaśniejsze, ognistrze i oślepiające.
Jezus wynurzył się ciałem ze swojego ciała
i istniał w ciele, ale poza swoim ciałem.
Jeden i ten sam,
w jednym i tym samym ciele
i oświecił przeraźliwie
olśniewającym praświatłem,
które wychodząc z Jego wnętrza
było Jego wnętrzem,
a zarazem płaszczem
okrywającym Jego wnętrze.
Apostołowie poczęli niespokojnie poruszać się.
Przez ich zamknięte powieki
wdzierała się kłująca jasność.
Przecierali sobie oczy, mrużyli je
bezskutecznie zasłaniali dłońmi,
a nawet ramionami.
Wydawało się im, że przespali poranek,
a nawet południe.
Zerwali się nagle z ziemi.
Przed nimi stała ognista białość.
Bali się na nią patrzeć.
Z blasku chwały wyłonili się dwaj mężowie
i stanęli obok Jezusa
i stanowili trójcę mężów
według praw troistości,
które Elohim nadał tej ziemi.
Stali więc Jezus, Mojżesz i Eliahu.
Związani wybraństwem śmierci
nie będącej śmiercią.
I rozmawiali ze sobą
samym płonącym rdzeniem mowy.
Apostołowie ujrzeli zarys jakiegoś miasta
było to niewątpliwie Miasto Święte,
a ze źródła tego miasta poczęły wyrastać
olbrzymie ramiona krzyża
z przybitym do niego chlebem, który
krwawił krwią i światłem,
i krzyczał krwią i światłem,
a krawawiąco świecący chleb
miał oblicze Jeszuy Beliozef.
Zniknął czas,
zniknęła przestrzeń,
zniknął początek i zniknął koniec
i tylko we wszechobecnym krzyżu
istniała ta kolistość chleba i światła.
W końcu i ona rozpłynęła się wraz z krzyżem,
pozostała tylko krew Pańska
unosząca się nad wodami.
Zatrzymać czas,
zatrzymajcie czas.
Rabbi, dobrze nam tu być,
rozbijemy więc trzy namioty.
Gęsty, kłębiący się słup obłoku
wypełnił górę swoim ogromem,
a Jezus z dwoma prorokami
weszli do jego wnętrza
i nie było ich.
A wtedy ku przerażeniu Apostołów,
którzy patrzyli na twarze z obłoku
odezwał się głos
i przyszło do nich słowo Elohim
i rzekło, a oni to słyszeli
"Ten jest Syn mój umiłowany,
w którym mam upodobanie.
Jego słuchajcie!"
Apostołowie podnieśli głowy
i ujrzeli nad sobą Jezusa.
Był już sam.
Wstańcie, nie bójcie się.
Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu
dopóki Ja nie zmartwychwstanę.
Szli.
Rabbi zabronił im opowiadać,
ale nie zabronił im przecież medytować.
Więc idąc wciąż medytowali
o nocy troistości,
o zmartwychwstaniu.
Ich oczy, uszy, krew i nerki
nieprzerwanie pytały
Co to wszystko ma znaczyć?
Tyle Brandstaetter.
Ufam, że opis ten pomógł
nam więcej zrozumieć samo wydarzenie,
jeszcze raz je zobaczyć,
i pozwolił nam wejść w obłok
i uwierzyć i zobaczyć Pana Jezusa,
który jest Synem Boga
i zobaczyć Jego krzyż
i chleb przybity do krzyża
krwawiący krwią i światłem.
To nie Bóg się zmienia.
On zawsze jest.
Zawsze ten sam,
ten który był,
który jest
i który przychodzi.
Do Niego należą czasy
i wieczność
i pokolenia.
Jemu cześć i moc
i uwielbienie.
To tylko ja się zmieniam.
Różnie widzę, różnie słyszę.
Czasem wierzę i kocham
i krzyczęDobrze nam tu być
.
A czasem wątpię,
buntuję się,
odchodzę smutny
i wtedy jest dla mnie noc.
Pogłębia się wtedy moja ciemność,
wszystko widzę czarne, złe.
Jest mi w życiu źle,
nie wiem dokąd iść,
co dalej mam robić,
jak żyć.
Trzeba się przemienić.
Jest post.
Tylko ja wciąż myślę,
że pościć to znaczy nie jeść mięsa,
nie tańczyć, być smutnym.
Tak zachowuję wstrzemięźliwość w piątki,
bo chcę pamiętać, że to jest dzień
śmierci mojego Pana.
Gdy umiera mój Bóg
powinienem zachować ciszę
w majestacie śmierci.
Ale post to jest metanoia,
to jest przemiana
to jest nawrócenie.
Muszę zacząć inaczej myśleć,
inaczej patrzeć, inaczej mówić
- po Bożemu.
Gdy świat i ludzie i wszystko wokół
wydaje mi się czarne i złe
muszę iść do spowiedzi.
To jest moja godzina miłosierdzia.
Muszę się rozpłakać
z Magdaleną,
z Piotrem
i z Łotrem,
a przez łzy widać lepszy świat.
Wtedy usta moje zaczną głosić
Chwałę Bożą,
zacznę się modlić.
Odważę się nawet powiedzieć:
"bądź wola Twoja".
Bóg mnie kocha
i wszystko dla mnie czyni dobrze.
Moje ręce drętwe
wyciągnę aby czynić dobrze,
aby czynić cichą jałmużnę.
Moje ręce otrą czyjąś twarz,
pomogą komuś dźwigać krzyż.
I to są moje modlitwy,
moje jałmużny,
moje posty.
Od środy popielcowej dzwonią mi w sumieniu
słowa wypowiedziane przez kapłana
przy posypaniu mej głowy popiołem:Pamiętaj, że jesteś prochem
i w proch się obrócisz
Tak, ale to chyba nie wszystko?
Wiem, że jestem zrodzony z miłości rodziców
i wiem, że umrę.
Wiem też, że Ojciec Stwórca
powiedział do mnie
jak dziś o swoim umiłowanym Synu:Ty jesteś moim dzieckiem.
Ja Ciebie dziś zrodziłem
I to jest moja godność.
W glinianym naczyniu mojego ciała
noszę ojcowe życie.
Nie do śmierci więc jestem stworzony,
ale do nieśmiertelności,
więc co mam czynić?
Powiedział mi Pan Jezus w środę popielcową:
modlić się, czynić pokutę i dawać jałmużnę,
ale ja tego nie rozumiem.
Mówię pacierz,
ale boję się, że Pan Bóg powie mi
ty czcisz mnie tylko wargami,
ale serce twoje jest ode mnie daleko.
Wy tedy modlić się będziecie
i nigdy nie ustawać.
Bez przerwy mam mówić pacierz?
Nie, ale wszystko uczynić modlitwą.
Jeśli nie pytam Ojca co mam powiedzieć,
jak mam postąpić
to mówię i czynię głupstwa.
Bez modlitwy moje życie nie ma sensu.
Mam czynić ukryte dobro,
to znaczy jałmużnę
i niech nie wie twoja prawa ręka
co czyni lewa.
Jałmużna dawana mi z pychą dającego
bardzo mnie upokarza.
Największym moim jałmużnikiem
jest Bóg Ojciec.
Wszystko co mam
- od Niego mam.
Wszystko kim jestem
- przez Niego jestem.
On to wszystko czyni w cichej Miłości ojcowej.
To tylko ja krzyczę po ulicach:
Patrzcie jaki jestem dobry.
Poszczę, daję jałmużnę.
A to wstyd pyszny jałmużniku.
Już wziąłeś swoją zapłatę.
Poszczę, nie jem mięsa w piątek,
nie tańczę, nie chodzę na dyskoteki.
Dobrze.
Bo tak chcę sobie przypominać,
że jest to czas męki
i śmierci mojego Pana.
Nie będę wobec umierającego się wygłupiał.
Ale znów przypominam,
że jest to tylko powstrzymanie się
od czegoś co jest dobre,
to jest moja wstrzemięźliwość.
Wyrzekam się dobrych rzeczy
i wiem dlaczego.
Ale ja mam się przemienić,
mam wyjść na pustynię.
Muszę zmagać się z pokusą szatana.
Mój powrót do Ojca,
i wyznanie grzechów
to jest moje nawrócenie,
to jest mój post,
moja przemiana.
Ja wstaję po przebaczeniu Ojcowym
i jestem przemieniony,
i jestem innym człowiekiem.
To nie Bóg się przemienił -
to ja się przemieniłem.
Teraz inaczej widzę
inaczej czuję, inaczej czynię,
inne jest moje życie,
inny jest nowy świat,
Bo ja jestem człowiekiem
Pańskiego przemienienia.
Ale wokół mnie zostają drogi krzyżowe,
moje Gorzkie Żale,
i wszystko jest na krzyż.
Synku trwogi zbądź.
Krzyż to znak zbawienia.
Płyńmy bądź co bądź
patrz jak się zmienia.
Wszystko toż samo.
Gdzież się podział krzyż?
Stał się nam bramą.
Amen.