Warszawa, Bazylika św. Krzyża
Kochani moi?
Już połowa wakacji minęła.
Już minęła bolesna rocznica
Powstania Warszawskiego.
Żniwa są spóźnione.
Rolnicy przystępują do nich z niechęcią.
Mówią:
Trzecie ziarno będziemy zbierać,
ale kto je kupi?
Jak tu żyć?
Rozumiem was.
Ale może to też sabotaż?
Może znowu ktoś chce nas zdenerwować?
A może przyjdzie taki dzień,
że inni powiedzą:
Idźcie do Polski,
jak kiedyś mówili:
Idźcie do Józefa?
A ja czytam dziś Ewangelię o rozmnożeniu chleba.
Gdy chleb był na kartki,
lepiej rozumieliśmy słowa Pana Jezusa
i troskę Apostołów.
Żal mi was,
bo tak długo trwacie przy Mnie
i jesteście głodni.
Panie, roześlij ich do domów,
ba niektórzy są z daleka
i ustaną Ci w drodze.
Dajcie wy im jeść!
(To zdanie nigdy nie daje mi spokoju.)
Dajcie wy im jeść!
Tłumaczę się przed Panem Jezusem tak,
jak Apostołowie:
Panie, ile to trzeba pieniędzy,
aby każdy otrzymał chociaż kromkę?
Jest tu jeden chłopiec,
co ma pięć chlebów i dwie ryby,
ale co to jest na tak wielu.
Wszystko, co się potem stało, to już wiemy,
ale to zdanie:
jest tu jeden chłopiec,
co ma pięć chlebów i dwie ryby,
- wciąż jest mi wyrzutem.
Dlaczego o nim nikt jeszcze
nie napisał dużej książki?
Przecież on nie mógł zapomnieć tego wydarzenia.
Pewnie był w Jerozolimie w te święta,
kiedy Pan Jezus umarł, zmartwychwstał.
A może był uczniem Apostołów?
Może którymś z męczenników?
A może to ten, co przyszedł pytać:
Panie, co mam czynić,
aby być człowiekiem doskonałym?
Zachowaj przykazania
- odpowiedział mu Pan.
Panie, wszystko to zachowywałem od dzieciństwa.
To zostaw wszystko i chodź za Mną.
A on odszedł smutny,
bo miał duży majątek.
Może to ten?
Nie wiem.
Ile razy patrzę na ministrantów przy ołtarzu,
na lektorów,
przypomina mi się tamten,
co miał pięć chlebów i dwie ryby.
Dobry był,
bo się chlebem z Panem Jezusem podzielił,
ludziom chleb roznosił,
okruchy do koszyka zbierał
i nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić.
Bardzo przeżywam każdą promocję lektorów
Daję im do ręki Pismo Święte,
jak zdrowy bochen chleba,
i mówię:
Czytaj! I uwierz w to, co czytasz.
I głoś to, w co uwierzyłeś!
Udzielałem święceń diakonatu,
święciłem kapłanów.
I nadziwić się temu wszystkiemu nie mogę,
że Pan Bóg taką moc dał ludziom.
Całuję ze czcią namaszczone ręce
nowo wyświęconych kapłanów,
a w sercu noszę za nich modlitwę
i pragnienie,
aby zawsze byli dobrzy,
aby byli czyści i święci,
aby żaden z nich nie odszedł
i nie zginął.
W ostatnią niedzielę byłem w Żdżarach
i podczas odpustu świętej Anny,
przeżywałem
dwudziestopięciolecie święceń kapłańskich
Józka Michurskiego
z naszej parafii.
Był prezesem żdżarskich ministrantów.
Jak ten czas szybko leci.
I znów wracał mi do pamięci ten chłopiec,
co miał pięć chlebów i dwie ryby.
A ewangelijne wydarzenia
tak się nakładały na te ze Żdżar.
Mówiłem wtedy kazanie:
czy do Józka?
czy do siebie?
Józku kochany,
czy pamiętasz, jak nasz ksiądz Szepeta
pokazywał Pana Jezusa?
Pamiętasz, jak biegaliśmy,
aby zobaczyć Go z bliska?
Zapytał nas wtedy Pan Jezus:
Kogo szukacie?
A my, zdyszani, też zapytaliśmy:
Panie, a gdzie Ty mieszkasz?
Nie odpowiedział nam.
Potem tłumaczył,
że ptaki mają gniazda,
lisy mają nory,
a On nie ma gdzie głowy skłonić.
Ale co to nas wtedy obchodziło.
A pamiętasz, Józku, która to była godzina?
Dziesiąta.
Masz rację,
nie zapomnij!
To była godzina dziesiąta.
A potem były takie cudowne dni,
Głosiłeś kazania,
rozdawałeś Komunię Świętą,
nawet złe duchy były ci posłuszne.
Zdawało ci się wtedy, że nawrócisz cały świat.
Odważyłeś się nawet iść po morzu.
Pamiętasz, co ci powiedział Pan,
gdy zacząłeś tonąć?
Pamiętam.
Mówił mi po imieniu:
Józku, dlaczegoś zwątpił?
Jeszcze nieraz nas tak zawstydzał.
Pamiętasz,
jak On patrzył na nas,
gdy twoja mama Go prosiła,
żeby jeden z nas był po prawej,
a drugi po lewej Jego stronie?
A pamiętasz, co nam powiedział,
gdyśmy się dopominali o swoje:
oto my zostawiliśmy wszystko
i poszliśmy za Tobą.
Co Ty nam za to dasz?
Nijako nam było, gdy tłumaczył
- będziecie mieć stokroć więcej
i ojców,
i matek,
i domów,
i braci,
i sióstr,
i dzieci,
a nadto imiona wasze
będą zapisane w Księdze Życia.
Józku kochany!
Wiem, ile dobrego uczynił przez ciebie Bóg.
Wiem, że nie poczytujesz sobie tego za zasługę,
bo nie myśmy Go wybrali,
ale On nas wybrał,
i umiłował,
i zaufał,
i posłał.
A przecież tylu było
zdolniejszych,
mocniejszych,
lepszych.
I to,
żeśmy ostali dotąd przy Nim,
to też nie nasza zasługa.
To Jego łaska.
On nas tyle razy osłonił,
tyle razy nam rękę podał.
To On nas obronił przed ukamienowaniem
i spojrzał na nas z miłością.
Józku!
Czy On nie do nas mówi:
- Znam twoje imię,
znam twoje wielkie czyny.
Wiem, co dobrego uczyniłeś,
jak się sprzeciwiłeś złu...
ale jedno mam ci za złe:
żeś odszedł od swej pierwszej gorliwości.
Mój Boże!
Jak to często trzeba wracać do gniazda,
tu do domu,
aby sobie przypomnieć pierwszą gorliwość.
Gorliwość chłopca,
który miał pięć chlebów i dwie ryby.
Józku, dostojny jubilacie!
Czy Pan Bóg da nam doczekać
twego następnego jubileuszu?
I co nam jeszcze przyjdzie przeżyć?
Tak.
Trzeba się nam szykować
na to ostatnie z Nim spotkanie.
Wiem,
że Pan Jezus nie wypomni mi tego,
żem się Go trzykrotnie zaparł,
ale przyjdzie taki dzień jubileuszowy,
kiedy weźmie mnie na osobność
i zapyta jak Piotra:
Józku, czy ty mnie kochasz więcej niźli tamci?
O, żebym ja do tego jubileuszu
nauczył się
mówić moim sercem,
mówi moim myśleniem,
mówić pragnieniem całego życia
- Panie, dlaczego mnie pytasz?
Przecież Ty wszystko wiesz.
Ty wiesz, że Cię kocham od dziecka,
jak chłopiec,
który miał pięć chlebów i dwie ryby.
Amen.