Warszawa, Bazylika św. Krzyża
Kochani moi!
Już ostatni dzień lipca. Minęła połowa wakacji.
Żniwa w pełni. Gorąco.
Maszyny się pocą i pomagają ludziom,
ale szkoda, że dziś prawdziwych żniwiarzy już nie ma.
A jednak żal mi tamtych żniw.
Ciężkie były, ale takie prawdziwe, ludzkie, żniwne.
U Franciszków wstawali bardzo rano.
Zwierzęta słyszały pierwsze kroki gospodarza.
Przypominały się więc - każde swoją mową.
Dym z komina leciał wysoko w górę. Będzie pogoda.
Słychać było, że sąsiedzi klepią kosy.
Franciszkowa zawiązała w serwetę śniadanie.
- Spieszmy się, ojciec, bo potem będzie upał.-
Przy krzyżu wioskowym Franciszek zdjął kapelusz.
Franciszkowa skłoniła się i szeptała modlitwę, bo ręce miała zajęte.
Szli miedzą, zbożami.
Przepiórki wołały: pójdźcie żąć, pójdźcie żąć...
Kuropatwy zwinnie uciekały redlinami po śladach matki.
Zające niezadowolone odwracały się tyłem,
że ktoś tak rano śmie je niepokoić.
Zgrabne sarny w gromadce przeżuwały czterolistną koniczynę.
Wschodziło słońce.
Franciszek z fasonem, jak przystało na dobrego kosiarza, ostrzył kosę.
Potem zdjął słomiany kapelusz,
ukląkł na polu zwrócony w stronę kościoła, gdzie mieszka Pan Bóg,
i półgłosem mówił starą modlitwę, której dziadek Błażej go nauczył:
Przed tygodniem wróciłem z dzieciakami ze Studziennej.
Dobrze nam było u gościnnej Matki Bożej.
Kochana jest Ona, ale tak zajęta Panem Jezusem,
że ani razu na nas nie spojrzała.
Nasza w Łowiczu jest ładniejsza,
bo gdzieby nie stanąć, to zawsze patrzy na człowieka.
Studziańskiej Pani śpiewaliśmy codziennie:
Boję się, że po tym kazaniu bibliści mnie zakrzyczą - nie biblijne,
dogmatycy - nie dogmatyczne,
homileci - to nie homilia, tylko esej.
A ja gdy mszę odprawiam i chleb kładę na ołtarzu,
mówię Bogu:
Dzięki Twej hojności otrzymaliśmy chleb,
owoc ziemi i pracy rąk ludzkich.
Chleb kojarzy mi się wciąż z ziarnem, z siewem, ze żniwami,
z pieczeniem chleba,
ze świeżym podpłomykiem, który niosłem do chrzestnej
- bo chlebem trzeba się podzielić -
z krzyżem na bochenku,
z ucałowaniem okruszyny, która upadła na ziemię.
Dzisiaj chleb kojarzy się z traktorem-"bizonem",
piekarnią-gigantem, z produkcją,
z budą na samochodzie z napisem "Pieczywo",
z wywieszką: "Chleb wczorajszy",
z siatką na zakupy i, o zgrozo, ze śmietnikiem, gdzie leży stary chleb.
Bogaci jesteście chrześcijanie!
Tak szybko zapomnieliście, co to głód i chleb na kartki.
Brzydko jecie chleb, depczecie okruszyny.
Nie spostrzegacie, że łan dojrzewa, pachnie świeżym chlebem.
Nie spostrzegacie cudu rozmnożenia chleba.
Nie mówicie do Boga: Panie, dawaj nam... tego chleba.
Nie prosicie Ojca w niebie:
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj...
Dlaczego straciliście tęsknotę za chlebem, którym jest Chrystus?
W kopule kaplicy Najświętszego Sakramentu w kolegiacie łowickiej
Adam Swach namalował Ostatnią Wieczerzę,
ale Judasz nie ma twarzy.
Państwo Wolscy wytłumaczyli mi:
bo Judasz nie przyjął komunii świętej.
To jest prawdą.
Gdziekolwiek jesteś, jeśli nie przyjdziesz na łamanie chleba,
jeśli nie przyjmiesz Chrystusa,
jesteś bez twarzy.
Dziś Chrystus nam powiedział:
Ja jestem chlebem życia. Kto spożywa Ciało moje, będzie żył na wieki (por. J 6, 51 ).
W tej mszy świętej też Chrystus powie:
Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje.
- Twarda jest ta mowa.
Jak Ty możesz dać nam do jedzenia swoje ciało? -
Ilu z was odejdzie zgłodniałych do domu?
I nie dacie rady dojść do nieba.
Wolicie ciastko z chemią.
- Może i wy chcecie odejść?
- Panie, a do kogóż pójdziemy?
Myśmy uwierzyli, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boga Żywego.
Ty masz słowo życia. Ty nas nigdy nie okłamałeś (por. J 6, 48-69). -
Panie, dobry jak chleb.
Panie, dawaj nam tego chleba.
Ojcze nasz w niebie, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj.
Amen.