1988-07-31
Warszawa, Bazylika św. Krzyża

18. niedziela zwykła

Wj 16, 2-4. 12-15, Ef 4, 17. 20-24, J 6, 24-35

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj

Kochani moi!

Już ostatni dzień lipca. Minęła połowa wakacji.
Żniwa w pełni. Gorąco.
Maszyny się pocą i pomagają ludziom,
ale szkoda, że dziś prawdziwych żniwiarzy już nie ma.
A jednak żal mi tamtych żniw.
Ciężkie były, ale takie prawdziwe, ludzkie, żniwne.

U Franciszków wstawali bardzo rano.
Zwierzęta słyszały pierwsze kroki gospodarza.
Przypominały się więc - każde swoją mową.
Dym z komina leciał wysoko w górę. Będzie pogoda.
Słychać było, że sąsiedzi klepią kosy.
Franciszkowa zawiązała w serwetę śniadanie.
- Spieszmy się, ojciec, bo potem będzie upał.-
Przy krzyżu wioskowym Franciszek zdjął kapelusz.
Franciszkowa skłoniła się i szeptała modlitwę, bo ręce miała zajęte.
Szli miedzą, zbożami.
Przepiórki wołały: pójdźcie żąć, pójdźcie żąć...
Kuropatwy zwinnie uciekały redlinami po śladach matki.
Zające niezadowolone odwracały się tyłem,
że ktoś tak rano śmie je niepokoić.
Zgrabne sarny w gromadce przeżuwały czterolistną koniczynę.
Wschodziło słońce.
Franciszek z fasonem, jak przystało na dobrego kosiarza, ostrzył kosę.
Potem zdjął słomiany kapelusz,
ukląkł na polu zwrócony w stronę kościoła, gdzie mieszka Pan Bóg,
i półgłosem mówił starą modlitwę, której dziadek Błażej go nauczył:

Boże, z Twoich rąk żyjemy,
choć naszemi pracujemy.
My Ci damy trud i poty,
Ty nam daj urodzaj złoty.
Wstał, ucałował kłosy, przeżegnał się,
włożył kapelusz, westchnął głęboko i rzekł:
- W imię Boże zaczynajmy. -
Franciszkowa przeżegnała się sierpem.
Skowronki śpiewały: Kiedy ranne wstają zorze...
Zadźwięczała kosa. Zżęte zboże kładło się pokornie w ładny pokos.
- A dyć nie spiesz się tak, ojciec,
bo człowiek jeszcze nie przywykł i krzyż boli
- prosiła Franciszkowa.
- Toć nie musisz wiązać, bo jeszcze rosa.
Jak obeschnie, to przed śniadaniem zwiążemy
- zdecydował Franciszek. -
Zobacz, matka, jaki kawał za nami, a snopek przy snopku.
Obrodziło w tym roku, żeby tylko dobrze sypało.
Odpocznijmy trochę, bo i na śniadanie czas.-
A w polu śniadanie jest smaczniejsze
i ser bielszy, i miód słodszy, i chleb więcej pachnie.
Słońce coraz wyżej, coraz~mniejsze, coraz jaśniejsze, coraz gorętsze.
Słoma stała się ostra i oset złośliwszy, rżysko bardziej kłuje,
pot kapie z czoła, w oczy szczypie.
Gorąco. Franciszek zdjął kapelusz, otarł pot z czoła,
wyprostował się i spojrzał w stronę domu.
- Zobacz, matka, ktoś do nas idzie.
- Szczęść Boże, stryjku.
- Bóg zapłać ci, moje dziecko.
- Wody zimnej wam przyniosłam, bo gorąco. -
Wanda to dobre dziecko.
Antoś, choć w Warszawie, ale dobrze dzieci wychował.
I grzeczna, i człowieka na wsi uszanuje.
- Wandziu, usiądź tu w gniazdku.
Mamy dla ciebie chleb, miód, mleko rańsze.
Zobacz, jak w polu smakuje.
- Mój stryjek zawsze taki dobry, dziękuję. -
Wanda zbierała bratki dla Matki Boskiej na ołtarzyk w domu.
Franciszkowie zestawili snopy w kopki.
Już autobus warszawski przejechał.
Zaraz będą w kościele dzwonić na Anioł Pański.
- Wróć, matka, drogą.
Ja zobaczę pszenicę, bo tę na komunikanty trzeba skosić za pogody.
Kartofle tak ładnie zakwitły. Ładniejsze niż sąsiadowe. -
W południe Franciszek szedł do pszczół.
Dzisiaj nie brał miodu. Położył się przy ulu i zasnął.
- Stryjku, i nie pogryzą cię?
- Nie, dziecko, to są moje pszczoły, one mnie znają. -
A wieczorem na klepisku w stodole, klęczał Franciszek
i ręce miał ku niebu wzniesione.
Mówił pewnie:
Ojcze nasz... chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj.
Mój Boże, skąd oni mają tyle siły? Żebym ja miał taką wiarę!

Przed tygodniem wróciłem z dzieciakami ze Studziennej.
Dobrze nam było u gościnnej Matki Bożej.
Kochana jest Ona, ale tak zajęta Panem Jezusem,
że ani razu na nas nie spojrzała.
Nasza w Łowiczu jest ładniejsza,
bo gdzieby nie stanąć, to zawsze patrzy na człowieka.
Studziańskiej Pani śpiewaliśmy codziennie:

Bądź Matką Zielną, Jagodną, Siewną,
tu nad Pilicą, Matką Zagrzewną.
Dzieciaki mówiły:
- Proszę księdza, jacy tu są dobrzy ludzie!
Chleb nam świeży przynieśli i ser, i wiśnie.
Tu jeszcze pachnie las. Tu gryka pachnie miodem.
Tu naprawdę zboże pachnie świeżym chlebem.-
Tak, moje dzieciaki. Więc msza święta będzie dziś za Porębą,
między zbożami.
- Dzieciaki, kazania dziś nie będzie, ale powiedzcie mi,
czy wyście kiedy widziały cud?
Nie? To zobaczcie. Pan Bóg chleb rozmnożył.
Idź więc daleko miedzą, między polami.
Znajdź sobie miejsce i uklęknij na polu,
i weź czule kłosy w ręce, i ucałuj je, i zaśpiewaj w sercu:
Panie dobry jak chleb... -
Nad Pilicą przyszły na naszą mszę kobiety z Kozłowca.
- Dzieciaki moje!
My tu wałkonimy się nad Pilicą, a one pracowały przy żniwach.
Zobaczcie, jakie mają twarde, spalone słońcem, upracowane ręce.
Więc na znak pokoju ucałujcie ich ręce, bo one nas żywią. -
Pani Kwaśniakowa płakała.

Boję się, że po tym kazaniu bibliści mnie zakrzyczą - nie biblijne,
dogmatycy - nie dogmatyczne,
homileci - to nie homilia, tylko esej.
A ja gdy mszę odprawiam i chleb kładę na ołtarzu,
mówię Bogu:
Dzięki Twej hojności otrzymaliśmy chleb,
owoc ziemi i pracy rąk ludzkich.
Chleb kojarzy mi się wciąż z ziarnem, z siewem, ze żniwami,
z pieczeniem chleba,
ze świeżym podpłomykiem, który niosłem do chrzestnej
- bo chlebem trzeba się podzielić -
z krzyżem na bochenku,
z ucałowaniem okruszyny, która upadła na ziemię.
Dzisiaj chleb kojarzy się z traktorem-"bizonem",
piekarnią-gigantem, z produkcją,
z budą na samochodzie z napisem "Pieczywo",
z wywieszką: "Chleb wczorajszy",
z siatką na zakupy i, o zgrozo, ze śmietnikiem, gdzie leży stary chleb.
Bogaci jesteście chrześcijanie!
Tak szybko zapomnieliście, co to głód i chleb na kartki.
Brzydko jecie chleb, depczecie okruszyny.
Nie spostrzegacie, że łan dojrzewa, pachnie świeżym chlebem.
Nie spostrzegacie cudu rozmnożenia chleba.
Nie mówicie do Boga: Panie, dawaj nam... tego chleba.
Nie prosicie Ojca w niebie:
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj...
Dlaczego straciliście tęsknotę za chlebem, którym jest Chrystus?

W kopule kaplicy Najświętszego Sakramentu w kolegiacie łowickiej
Adam Swach namalował Ostatnią Wieczerzę,
ale Judasz nie ma twarzy.
Państwo Wolscy wytłumaczyli mi:
bo Judasz nie przyjął komunii świętej.
To jest prawdą.
Gdziekolwiek jesteś, jeśli nie przyjdziesz na łamanie chleba,
jeśli nie przyjmiesz Chrystusa,
jesteś bez twarzy.
Dziś Chrystus nam powiedział:
Ja jestem chlebem życia. Kto spożywa Ciało moje, będzie żył na wieki (por. J 6, 51 ).
W tej mszy świętej też Chrystus powie:
Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje.
- Twarda jest ta mowa.
Jak Ty możesz dać nam do jedzenia swoje ciało? -
Ilu z was odejdzie zgłodniałych do domu?
I nie dacie rady dojść do nieba.
Wolicie ciastko z chemią.
- Może i wy chcecie odejść?
- Panie, a do kogóż pójdziemy?
Myśmy uwierzyli, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boga Żywego.
Ty masz słowo życia. Ty nas nigdy nie okłamałeś (por. J 6, 48-69). -
Panie, dobry jak chleb.
Panie, dawaj nam tego chleba.

Ojcze nasz w niebie, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj.
Amen.