Żeby to mamuśka widziała!
Stanisław Sokalski

Mało się mówi o kościelnych,
bo to są ci, którzy mają pracować.
O kościelnym z Kolegiaty Łowickiej mówili w parafii:
Pan Stasio.
Pracował tu przeszło sześćdziesiąt osiem lat.

STANISŁAW SOKALSKI
urodził się czternastego listopada 1906 r. w Małszycach (dziś Łowicz).
W akcie urodzenia wpisana jest tylko matka,
Małgorzata z domu Kalicka.

Poznałem go, gdy przyszedłem proboszczować
do Kolegiaty Łowickiej - w czerwcu 1982 r.
Pan Stasio stał w drzwiach zakrystii
wsparty na dwu laskach.

Lubił opowiadać i wspominać.
Zawsze mówił o mamie.

Najpierw nauczyła mnie pacierza.
Potem nauczyła mnie różańca
i czytać z książeczki.
Czytać drukowane to umiem,
ale pisanego nie.
Mówił pięknie łowicką, czystą gwarą.
Jak miałem dwanaście lat,
mamusia posłała mnie na katechizm.
Bosośmy chodzili w południe.
Co tu się nie działo!
Kończyła się wojna, rozbrajali Niemców.
Śpiewu uczył nas pan Hamasiewicz.
To był organista! A jaki miał głos!
Egzaminował mnie ksiądz prałat Ludwik Stępowski.
Poszedłem z mamusią na pokoje.
Prałat przywitał nas,
a tak, prałat każdego przywitał,
usiadł w fotelu, a ja boso stałem na dywanie.
Jak ja się wstydziłem,
ale umiałem wszystko -
i pacierz, i na pytania.
Spytał mnie prałat, czy chciałbym służyć do Mszy świętej.
Tak, ale nie miałem butów.
Coś prałat rozmawiał z mamusią
i gdy wracaliśmy do domu,
w sklepie po Lamentach kupiła mi mama kamasze,
żeby były na lato i zimę.

Pierwsza Komunia dawniej to była biedna.
Nie tak jak teraz.
Mamusia wzięła skibką chleba,
po kościele kazała przegryźć i już.
Ksiądz Ludwik Stępowski - prałat
nauczył mnie ministrantury po łacinie
i na cibavit w cyborium służyłem do Mszy świętej
(Cibavit, to była Msza święta
o Najświętszym Sakramencie w każdy czwartek.
Cyborium, to kaplica prymasa Lipskiego,
gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament.
Przepiękna, z freskami Swacha i obrazem Plerscha).
Wtedy ludzi przychodziło, Matko Bosko!
Jak w Boże Ciało.
I procesja była w każdy czwartek wkoło kolegiaty.

Jak miałem szesnaście lat,
to prałat zawezwał mamusię i spytał,
czy ja bym był kościelnym.
Mój Boże, to ja tego pragnąłem jak nieba.
Ucałowałem księdza prałata w rękę,
mamusia też.
Popłakałem się.

W pamiątkach po Panu Stasiu została broszurka
- przewodnik po kolegiacie.
Stasio umiał ją na pamięć
i rzeczywiście opowiadał o kolegiacie tak prosto,
a tak interesująco, że zwiedzający go podziwiali.
On też wiedział, kto z ministrantów będzie księdzem.
Opiekował się nimi.
Z kolegiaty wyszło wielu księży.
Pan Stasio woził ich do Częstochowy
na przywitanie łowickiej pielgrzymki.
Od Stasia znali też historię kolegiaty
i wszystko, co było jej skarbem.
Stasio był wiernym stróżem.
W drodze wielkiego zaufania
pokazywał klerykom i starszym ministrantom
relikwie świętej Wiktorii, kielich z brylantami,
ornat z płaszcza księcia Józefa Poniatowskiego,
komplet szat ze ślubu Wiśniowieckiego itp.
Stąd u ks. Janka Sochali i innych
takie zainteresowanie historią.

Opowiadał Pan Stasio
o pierwszych dniach wojny w Łowiczu w 1939 r.

Szóstego września paliły się wieże kolegiaty.
Stopił się zegar na wieży.
Zawalił się sufit nad chórem.
Paliły sie dwa ołtarze na filarach przy chórze.
Ratowałem, co mogłem.
Płakałem jak dziecko.
Niemcy zabrali dzwony.
Prałat zapakował kilka worków z ornatami,
i nie wiem, co w nich jeszcze było,
i kazał mi zawieźć do Milanówka,
do arcybiskupa Antoniego Szlagowskiego.
Co ja strachu przeżyłem.
Prałat o tym do końca wojny nie wiedział

- mówił kiedyś Pan Stasio -
ale ja po kryjomu zapakowałem w papiery
i włożyłem do worków ornaty,
relikwie świętej Wiktorii,
monstrancje prymasa Potockiego i kielich
i zakopałem za domem.
Jak po wojnie wszystko odkopałem,
to prałat Edward Kawiński krzyczał:
- Dlaczegoś mi o tym nie powiedział?
A gdybyś zginął albo by cię aresztowali,
to co by było?
Pani Gienia wiedziała.
A prałatowi nie powiedziałem,
bo jakby go Niemcy przypiekały,
toby się przyznał i by zabrały.

Zaraz po wojnie,
to prałat Edward Kawiński przykrył kolegiatę.
Chłopi zwieźli drzewo i zrobili celagier,
najpierw pokryli słomą, potem papą,
ale przyszła pierwsza wichura
i cały dach zniosła na rynek.
Wtedy ksiądz prałat i pan Pawłowski
chodzili po wieżach i po murach,
coś mierzyli, obliczali.
Prałat to się znał na tym, bo był inżynierem.
- Na wieży od fundamentów aż do wierzchu
są żelbetonowe słupy i co piętro opaski,
a cała kolegiata jest związana wieńcem i krokwie ma betonowe.

Co ja się tu narobiłem!
Sam przecież byłem do wszystkiego.
Potem prałat Kawiński przyjął Janka Piastę.
I tak Janek i jego żona Gienia opiekowali się mną.
Przeziębiłem nogi na tych kamieniach.
Wchodził człowiek na gzymsy okna umyć, kurze zebrać.
Wchodziłem na ołtarz po drabinie,
bo inni się bali - wysoko.
Trzeba było dwa razy do roku wszystko odkurzyć.
Człowiek ledwo się rusza,
ale dzięki Bogu, że jeszcze mogę sam przyjść,
i dokąd Matka Boska Księżna pozwoli,
będę tu pracował.

Wspominał też Pan Stasio,
jak po wojnie nękali go ubowcy.
Narzekał zwłaszcza na Scibora.
Pytali o wszystko, co się działo w kolegiacie:
o listy pasterskie, o kazania itp.
- A przyjdź pan i zobacz.
Masz tyle drogi, co ja.
Ja tam nie rozumiem, o czym piszą biskupi,
ja nie jestem uczony.
A prałata tośta niewarte w d... pocałować.
On jest inżynier
i widzita, co zrobił, a wy co?
Ratusz wam się wali i patrzyta!

Ładnie to brzmi, ale podziwiałem Pana Stasia.
Jego stawy były unieruchomione, nogi spuchnięte,
więc od swego domku do zakrystii
szedł prawie godzinę, potem dłużej.

Ten opłatek z Księdzem Prymasem w kolegiacie
był szczególnie uroczysty,
bo oprócz innych bożonarodzeniowych przeżyć,
Ksiądz Prymas miał odznaczyć Pana Stasia
papieskim orderem "Benemerenti".

Było to dwudziestego drugiego grudnia 1984 r.
Ksiądz Kardynał zeszedł z wysokości tronu.
Księża przynieśli Pana Stasia na fotelu (już nie chodził).
Ksiądz Prymas znał Pana Stasia,
wzruszył się.
Stasio całował jego dłoń, płakał jak dziecko
i wypowiedział najpiękniejszą przemowę:
- Ojcze Prymasie!
Żeby to mamusia widziała!

Stasio miał wtedy siedemdziesiąt osiem lat.

Żył jeszcze cztery lata.
Bardzo cierpiał.
Codziennie prosił o Komunię świętą.
Przypominał, żeby go pochować przy mamusi.
- I nie stawiajcie mi żadnego pomnika.

Umarł piątego kwietnia 1988 r.
Na pogrzebie było dwudziestu czterech księży i cały Łowicz.
Zazdroszczę Ci, Stasiu.

Prosty byłeś jak dziecko, a taki wielki.