Heniuś, przecież się umówiliśmy
Henryk Miłek

Po rekolekcjach dla organistów w Niepokalanowie
pojechałem do Żelazowej Woli,
zasłuchać się trochę w Chopinie
i pomodlić się w pokoiku, gdzie ujrzał świat.
Wstąpiłem też do miejscowej knajpki.
Ku mojemu zdziwieniu prawie wszystkie miejsca
były zajęte przez moich rekolektantów.
Zmieszali się, ale jeden z nich zostawił stolik i kolegów,
a przysiadł się do mnie.
To ten, co tak ładnie śpiewał psalm
i prezentował organy niepokalanowskie.
Nie wiedziałem, że ten właśnie pan, HENRYK MIŁEK,
będzie organistą w Kolegiacie Łowickiej.

Zaproponowałem mu to w styczniu 1983 r.
Był wtedy organistą
u Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Sochaczewie,
uczył w tamtejszej Szkole Muzycznej
i chałturzył w kawiarni w Żelazowej Woli.
- Tak, księże prałacie, chcę przyjść do Łowicza,
ale decyzję muszę podjąć w porozumieniu z żoną.

Przyjechali oboje i kiedy im przedłożyłem warunki,
Janeczka, żona pana Henia, powiedziała:
- Tak, przyjedziemy, ale dopiero po Wielkanocy,
bo nie możemy źle odejść z Sochaczewa.
Ksiądz Józef jest dla nas bardzo dobry.
- Jestem winien księdzu jeszcze wiele wyjaśnień.
Nie mam wyższego wykształcenia muzycznego.
Skończyłem Przemyśl.
W szkole średniej byłem na Miodowej,
u profesora Jarzęckiego.
Przyjęli mnie do PWSM w Warszawie
do klasy profesora Feliksa Rączkowskiego,
zastępowałem go nawet u Świętego Krzyża, ale...
ślub, rodzina, organistowałem w Brzozowie,
potem ten Sochaczew i ta bieganina.

Często wracał do wspomnień z dzieciństwa.
Urodziłem się dziesiątego grudnia 1941 r. w Batorzu.
Kiedy miałem czternaście lat,
zawieźli mnie do szkoły do Przemyśla.
Na Boże Narodzenie przyjechałem do domu.
Po tych codziennych rannych wstawaniach,
pacierzach, lekcjach i ćwiczeniach,
tak cicho i dobrze było w domu.
Ferie szybko minęły
i tata odwiózł mnie do pobliskiej stacji.
Wstydziłem się taty, ale całą drogę płakałem.
Tak nie chciałem wracać!
Potem już się przyzwyczaiłem.
Na wakacjach organista już mi pozwolił
grać w moim Batorzu.
Gry na organach uczył mnie pan Konarzewski,
a harmonii pan Mański.
Byłem też świadkiem, jak ubowcy rozpędzili uczniów
i zaplombowali szkołę.

Długo czasem trwały wieczorne Polaków rozmowy
o panu Konarzewskim, o Jarzęckim, o Rączkowskim,
aż przerywał je telefon i Janeczka pytała,
czy Henio jeszcze długo będzie potrzebny?
- Janeczko, przepraszam, już wraca.

Dziwne,
że w Łowiczu nikt o tym człowieku nie mówił inaczej
jak "Pan Henio".
Był w tym i szacunek, i miłość
do tego zawsze uśmiechniętego,
dla wszystkich życzliwego człowieka.

Zawstydzał mnie, bo w kościele był pierwszy.
Klęczał sobie pokornie przed Panem Jezusem
na ranny pacierz,
a siostra Kazia mówiła:
- Dobrze ma ta organiścina,
bo Pan Henio już zrobił zakupy.
Spotkałam go w sklepie.

Po pacierzu Pan Henio wpadał do zakrystii,
żeby się przywitać,
a potem już sprężystym, zgrabnym krokiem
szedł na chór.
- Tam jest mój ołtarz,
tak nam ksiądz mówił na rekolekcjach.

Henio był zasłuchany w czytania, w homilię
i potrafił tak treściwie odpowiedzieć na usłyszane słowo,
że było to dla mnie miłym zaskoczeniem.

Po wakacjach powstał zespół muzyczny dzieci i młodzieży.
Ksiądz Jurek prowadził z Panem Heniem scholę dziecięcą
i kwartet męski złożony z muzykalnych starszych lektorów.
Chór był taki, jaki był.
Henio mówił: - Szefie, ja po opłatkach
znajdę trochę nowych ludzi.

Jakoż tak się stało.
Przyszło trochę dziewczyn, przyprowadziły chłopców
i zaczęło się coś dziać.
- Heniuś, zrób przesłuchanie i podziękuj niektórym,
niech już odpoczną.
- Szefie, nie mogę.
Gdybym kogoś zwolnił, to cały chór się rozpadnie.
Przyjdzie czas, że sami podziękują.

Chór się odmładzał, rósł,
a w Boże Ciało Łowicz i okolice usłyszały
responsoria Gruberskiego z orkiestrą.
Odtąd już Henio bronił się
przed napływem chętnych do chóru.

W uroczystość Chrystusa Króla
chór wystąpił we Mszy świętej radiowej u Świętego Krzyża,
a po południu
w przeglądzie chórów Archidiecezji zajął drugie miejsce.

Wiedziałem, że Heniowi brak organów.
I chociaż byliśmy finansowo zmęczeni,
panowie Jan i Dariusz Zychowie z Wołomina
pod kierunkiem profesora Wiktora Łyjaka
rozpoczęli remont,
a właściwie rekonstrukcję i rozbudowę organów.
Nowe organy poświęcił Ksiądz Prymas
w wieczór opłatkowy dwudziestego drugiego grudnia 1988 r.
Pan Wiktor grał z niebywałą pasją.
Ruszały się aniołki, grały trąbki, dzwonki, dzwony,
a chór śpiewał:
Niech chwała Pańska napełni świątynię,
niech dzwony zagrają i zabrzmią organy...

Jak urodził się ten uroczysty utwór?
Miałem wprawdzie tekst i koncepcję,
ale całość była dziełem Henia i moim.
Gdy pochwaliliśmy się tym Wiktorowi,
powiedział: - Szefie, klasa, ale bez organów?
Zrobił więc podkład, i to jaki!
Tak rodziło się wiele nowych pieśni
w opracowaniu na zespół i chór.
Chór miał swoje książki z nutami,
a nazywał się Kolegiata.

Henio często przystępował do Komunii świętej,
potem modlił się w swoim ulubionym miejscu,
przed Matką Bożą Księżną Łowicką.
Jej przygotowywał Apele Łowickie,
na które przychodził Łowicz.
Było tu dużo dobrej muzyki,
poezji, efektów świetlnych
i Wojtkowa "przenikaczka" - przeźrocza.

Było to za piękne, aby trwało długo.
Henio poprosił o pozwolenie na wyjazd do Kanady.
Zgodziłem się, choć czułem w powietrzu coś niedobrego.
Jakoż się stało.
Henio napisał list, że ma pracę
i prosi o przedłużenie.
Została żona, dzieci. Dlaczego?

Przyszła kolęda, ludzie pytali: Co z Panem Heniem?
Dowiedziałem się wtedy,
że gdy Pan Henio chodził z opłatkami,
to nikogo nie pominął.
W ilu domach zostawił za darmo?
Czasem dołożył dla samotnych, biednych.

Dowiedziałem się też,
jak Henio rozmawiał z interesantami w kancelarii.
- Księże prałacie, jaki to był człowiek.
Wszystko wytłumaczył, zawsze miał czas.
Nigdy nie pozwolił stać,
prosił, żeby usiąść.
Pytał, co zagrać na ślubie.
Ludzie wychodzili uradowani,
a o pieniądzach ani słowa.
A jak pięknie pisał w księgach!

Byliśmy chyba jedyną parafią w Polsce,
gdzie mogłem po ogłoszeniach zapowiedzieć na przykład:
- Dziś Pan Henio zagra nam Preludium
i Fugę G-dur Jana Sebastiana Bacha.

Ludzie nie wychodzili - o dziwo!
Rzadko Henio się powtarzał.
Pracował, aby w niedzielę zaprezentować coś nowego.

I jeszcze jedno wydarzenie.
Henio załatwiał pogrzeb.
Pobrał jakąś zapłatę.
Na pogrzebie dowiedział się,
że wdowa została z trojgiem małych dzieci.
- Po pogrzebie delikatnie oddał mi pieniądze
- mówi kobieta -
i powiedział: "Ten pogrzeb już był opłacony".
Ja w tym wszystkim straciłam głowę,
ale w domu pomyślałam - kto by tam opłacił...
Poszłam z płaczem i pytałam:
"Panie Heniu, dlaczego mi pan oddał pieniądze?"
Pan Henio też się rozpłakał.

To spowodowało, że napisałem do Henia.
Heniuś, co się stało? Ty mnie przecież nigdy nie okłamałeś.
Dlaczego nie wracasz?

Przyszła odpowiedź:
Nadużyłem dobroci Księdza Prałata.
Chciałem trochę dorobić,
ale skoro Ksiądz Prałat mi wybaczy,
wracam w sierpniu.

Wrócił. Powinniśmy się cieszyć,
a jednak była jakaś chmura.
Henio się już nie cieszył.
Janeczka była chora, dzieci urosły.
Wszystko się zmieniło.
Zarobione w Kanadzie pieniądze już niewiele znaczyły.

Janeczka zdecydowała się na operację.
Kochał Henio żonę, mówił do niej "Monia".
Kochał dzieci, Adama i Ewę.

Jeszcze jeden wieczór i Polaków rozmowy.
Henio opowiadał, że profesor Rutkowski
pojechał ze swymi studentami z klasy organów
do Lipska, do grobu Bacha.
Stanisław Możdżonek grał chorał,
a profesor z dwoma studentami składał wieniec
na grobie Wielkiego Organisty.
Przy sarkofagu profesor osunął się
i tak umarł.

- Heniuś, więc umawiamy się:
Na moim pogrzebie zagrasz mi chorał:
"Chrystus w grobie złożony".
- Nie, szefuńcio na moim powie kazanie!

Dwudziestego drugiego kwietnia 1991 r. pożegnaliśmy się.
Henio odwiózł Janeczkę do Szpitala Matki Polki w Łodzi.
W izbie przyjęć, przy załatwianiu formalności, zasłabł.
Natychmiast pomoc.
Wiadomość do Łowicza - bardzo rozległy zawał.

Dzień później o piątej po południu druga wiadomość:
Pan Henryk Miłek zmarł!
Janeczka wróciła.
Pan Józio Staszewski - kościelny - pojechał do Łodzi,
ubrał Henia, przywiózł do Łowicza
i wystawił trumnę z ciałem kolegiackiego organisty
w świeżo odrestaurowanej kaplicy Św. Wiktorii.
Przeszli przed trumną chyba wszyscy z parafii.

Na pogrzebie zjawił się Wiktor Łyjak.
- Skąd wiedziałeś?
- Henio mi się śnił i prosił, żeby koniecznie przyjechać.

Nie wiem, czy to Wiktor grał, czy to echo grało?
Pochowaliśmy Henia w Sochaczewie.

Heniuś, tylko dlaczego wszystko zabrałeś ze sobą?
Od tamtego dnia wszystko się nam zawaliło.
Nawet nuty zabrałeś ze sobą?
Opowiadamy sobie czasem
z Wojtkiem, Krzysiem, z Joleńką, Bożenką,
Basią, Grażynką, z Anką i Mirkiem o Tobie.
A mnie się wydawało, że ktoś w kolegiacie gra.
Nie, nikt nie gra, przecież Henio umarł.

Oj, Heniu, ja dotrzymałem słowa.
Płakałem i mówiłem kazanie,
a kto mi zagra chorał?
Byłeś mi przyjacielem!
Załatw to - proszę!