Samarytanka z Niegowa
Wincenta Jaroszewska

Niegów jest parafialną wioską
przy trasie Warszawa - Białystok.
Na dziewiątym kilometrze przed Wyszkowem
(jadąc od Warszawy)
widać kościół parafialny
i pałac z kompleksem zabudowań.
To Samaria.
Są tu Siostry Samarytanki,
a ich założycielką jest
MATKA WINCENTA JAROSZEWSKA.
Któż to taki?

Urodziła się w Piotrkowie 7 marca 1900 r.
Na chrzcie otrzymała imię Jadwiga.
Ojciec, Władysław, zmarł w 1902 r.,
a matka, Franciszka z Dłużniewskich,
z pierwszego męża Talimin,
zmarła w 1907 r.
Jadzię i dwie młodsze siostrzyczki bliźniaczki
wychowywała babcia Jaroszewska z Kalksteinów,
a gdy zmarła w 1912 r.,
opiekowała się dziewczynkami ich ciocia,
Halina Jaroszewska.

Jadzia odwiedzała Siostry Szarytki w Piotrkowie
i przebywała w ich sierocińcu.
W czasie frontu w 1914 r.,
jako uczennica,
już pomagała w opiece nad rannymi żołnierzami.
W czerwcu 1917 r.
ukończyła gimnazjum.
Wiedziała, że będzie zajmować się pomocą
dla weneryków, prostytutek
i zaopiekuje się porzuconymi dziećmi.
Wstąpiła do Sióstr Franciszkanek od Cierpiących
w Warszawie. Nie, tu za łatwo.

Może więc u Sióstr Szarytek?
Była w postulacie na Tamce i rozpoczęła nowicjat.
Też nie - ale tu zdobyła przeszkolenie w pracy szpitalnej.

Po ustaniu działań wojennych z bolszewikami 1920 r.
wstąpiła do Zmartwychwstanek w Częstochowie.
Nowicjat odbyła w Kętach,
2 lutego otrzymała habit zmartwychwstanki
i imię Wincenta.
W niższych klasach seminarium nauczycielskiego
u sióstr przy Stołecznej w Warszawie
uczyła matematyki.
Sama też chodziła na kurs tego przedmiotu.
To był dla Siostry Wincenty dobry czas.
Zdobyła formację zakonną, uzupełniła wykształcenie.
Ale to ciągle nie to...
(Dziewczyno, czego ty szukasz?)

Spróbowała jeszcze raz szczęścia
u Pasjonistek w Płocku.
Po trzech miesiącach odeszła.
(Koniec świata! Jesteś pewnie rekordzistką.)
Tak, ale to była życiowa klęska.
Z piętnem eks-zakonnicy została sama.
"Muszę iść własną drogą".
W uroczystość Trzech Króli 1926 r.
została na próbę bezpłatnie przyjęta jako dozorczyni
do szpitala św. Łazarza w Warszawie.
Był to szpital dla wenerycznie chorych.
Nikt tam nie chciał pracować.
Policja przywoziła w nocy prostytutki.
Te zaś zachowywały się tak,
jak przystało w "tym zawodzie".
Często ingerowała straż pożarna,
bo panie na dachu, nagie, tłumek na ulicy,
a w nocy piekło w domu.
Tylko dwa słowa: jedno po łacinie, drugie męskie,
a w tym wszystkim ponoć zakonnica.

Jadwiga została przy swym zakonnym imieniu Wincenta
i chodziła w białym zakonnym fartuchu.
Dokuczały jej "dziewczynki" zawodowo.

A w którąś spiekloną noc,
gdy nie pomogła ani policja, ani straż,
Wincenta na korytarzu postawiła stolik,
obraz Matki Bożej, zapaliła świecę,
i głośniej niż przeklętnice wykrzyczała:
"Mogę tu zdechnąć, ale nie wstanę z kolan
i nie przestanę trzymać rąk wzniesionych do Boga,
aż w tym domu nie stanie się pokój!".

Wybuch śmiechu i seria przekleństw,
ale były to już ostatnie.
Nad ranem, gdy wstawały,
pierwsze podchodziły z litością:
"Niech Siostra wstanie, bo zemdleje".

Następnego wieczoru klęczały z Siostrą
niektóre panie na wieczornym pacierzu.
Coś się w tym domu zmieniło.
Do Siostry Wincenty
przyłączyło się 7 pań,
które też chciały być zakonnicami
takimi jak ona.
Siostra Wincenta wiedziała,
że nie może jeszcze marzyć
o nowym zgromadzeniu.
Przecież jest eks-zakonnicą.

Za radą prawników
założyła stowarzyszenie "Samarytanki",
zatwierdzone przez
Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej
13 marca 1926 r.
Domyślam się, że maczał w tym palce
wielki prałat Brzeziewicz
- proboszcz parafii św. Aleksandra.
Na terenie tej parafii był szpital św. Łazarza,
a nuncjusz papieski Achille Ratti
był na plebanii przy ul. Książęcej częstym gościem.

Siostra Wincenta
mogła działać jako przewodnicząca Stowarzyszenia,
zgodnie ze statutami.

Odłączyć dzieci od starszych weneryków.
Wspierał Samarytankę dzielnie
w tym przedsięwzięciu dr Michałowski.
Znalazło się miejsce przy ul. Smolnej.
Dzieci miały tu już warunki
do zabawy, nauki i ludzkie wychowanie,
a na białą siostrę można było mówić - mama.
Pacjentki szpitala św. Łazarza
to młode dziewczyny, nawet ładne, niektóre ze wsi.
I co z nimi, gdy opuszczą szpital?
Wrócą do zawodu.
Siostra Wincenta wynajmuje mieszkanie przy ul. Złotej 24,
potem przy Mochnackiego 23.
Tam są zameldowane rekonwalescentki,
aby nie musiały szukać pracy
z policyjnym i szpitalnym glejtem: prostytutka,
wenerycznie chora, wyleczona.
Kto taką przyjmie do pracy?
"Dziewczynki" były już na tyle dobrze wychowane,
że gdy zachorowała Siostra Wincenta,
postanowiły dać na Mszę św. o zdrowie Siostry.
"Kobito, jaki Pan Bóg cię wysłucha
za te brudne z ulicy pieniądze?".
No to jak? Jest rada.
Pacjentki codziennie otrzymywały trzy jajka surowe.
Zebrały, sprzedały i za to Pan Bóg wysłuchał.

Matka Wincenta pobiegła dalej.
Od Warszawskiego Towarzystwa Lekarzy
wynajęła dom w Karolinie k. Grodziska
dla dzieci upośledzonych umysłowo.
Taki dom prowadzić mogła tylko Matka Wincenta
i jej Siostry Samarytanki.
Siostry pracowały już w Lublinie,
ciesząc się przychylnością bp. M. L. Fulmana.
Sióstr przybywało.
Pracowały już w dwóch domach w Pruszkowie,
rósł Fiszor
(miasteczko rodzinkowe dla chłopców upośledzonych,
ze szkołą, warsztatami).

Była też propozycja objęcia klasztoru w Łucku
i połączenia Samarytanek z Misjonarkami,
ale kard. Aleksander Kakowski mówił ciągle - nie!
"Zakonnice nie mogą
podejmować się takiej niebezpiecznej pracy".
Ale Samarytanki były już mocne.
Domagały się,
aby Kościół je zatwierdził jako stowarzyszenie kościelne.
I tak się stało po wizytacji zakładów samarytańskich,
którą przeprowadził abp Stanisław Gall.

Lekarze przymusili Matkę Wincentę,
aby wyjechała na kurację do Vichy (Francja).
W Jouarre były Siostry Benedyktynki.
Mądry opat Glories patrzył na tę polską zakonnicę,
wysłuchał jej kłopotów i zadecydował:
"Jedź do Rzymu, do naszego opata prymasa,
przedstaw prośbę, ja daję ci list polecający".

Prymas opat - kard. Lepicier przyjął Samarytanki
do wielkiej rodziny zakonu benedyktyńskiego,
dał im nazwę
Siostry Benedyktynki
Samarytanki Krzyża Chrystusowego i wręczył Matce
pisemną prośbę do kard. Kakowskiego,
aby zatwierdził Zgromadzenie
na prawach diecezjalnych.
Najwyższy wzrostem wśród Kolegium Kardynalskiego,
kard. A. Kakowski, uczynił to 8 grudnia 1932 r.
Matka prosiła, aby uroczystość ogłoszenia
erekcji Zgromadzenia odbyła się 21 marca tegoż roku.

Własnoręcznie napisany tekst ślubów
Matka, podczas Ofiarowania,
złożyła na ołtarzu pod korporałem.
Odtąd już nie była to niechciana eks-zakonnica,
tylko matka generalna
Sióstr Benedyktynek Samarytanek
Krzyża Chrystusowego,
a Zgromadzenie liczyło już ok. 100 sióstr.

Co jeszcze o Samarytankach?

Matka Wincenta jest autorką tzw. "systemu rodzinkowego"
w zakładach wychowawczych
prowadzonych przez Samarytanki.
Dobrana grupa ma swoją kuchnię,
pokoiki jak w rodzinie, świetlicę,
gdzie się rodzinka bawi, uczy, pracuje.
Tam jest siostra.
To trzeba zobaczyć, jak te siostry pracują.
A czasem ich pacjentami
są tylko strzępy człowieka już wyrzucone,
przez nikogo niechciane.
Wtedy rodzi się pytanie:
Samarytanko,
skąd ty masz tyle siły
i miłości siostrzanej do tych kalek?

Ja już wiem.
Matka wiedziała, że z tego piekielnego życia
trzeba trochę uciec w stronę nieba,
żeby złapać duży oddech.
To znaczy dokąd?
Trzeba przeżyć w Samarii Mszę św.,
albo uczestniczyć w Liturgii Godzin.
Ora et labora (Módl się i pracuj).

Jak te siostry śpiewały chorał gregoriański!
Skąd im to?
Długie lata był tu, pracował i śpiewał
ks. prał. Henryk Nowacki,
który pierwszy w Polsce propagował chorał
według szkoły Benedyktynów z Solesmes.
Był profesorem śpiewu w seminarium warszawskim
i dyrygentem chóru katedry warszawskiej.
Muzyk dużej klasy i entuzjasta.
To on te upracowane siostry nauczył chorału.

Trzeba nam wrócić do Matki Wincenty.
Święci szybko żyją.
10 listopada 1937 r. zmarła Matka Wincenta,
w domu przy ul. Barskiej 16.
11 listopada
przewieziono trumnę z ciałem Matki Wincenty
do archikatedry św. Jana w Warszawie.
Warszawiacy chcieli podziękować
tej niesamowitej Zakonnicy.
Mówili:
"To tylko tę marszałek Piłsudski wpuszczał do Belwederu...
To ona ponoć przyprowadziła księdza
do umierającego Wodza...
To ta od wenerycznie chorych,
od dzieci ze Szkolnej i Żbikowskiej,
w Pruszkowie i Fiszorze...
To święta.
Patrz, miała dopiero 37 lat.

Matka spoczywa, do czasu, na cmentarzu w Niegowie,
w kwaterze Sióstr.
W zacisznej Samarii, w nadbużańskich lasach,
w domku na Fiszorze
odpoczywał wiele razy Prymas Tysiąclecia.
Tam też uciekał czasem,
żeby uczestniczyć w Liturgii,
ks. prof. W. Kądziela.
To była jedyna oaza,
gdzie siostry śpiewały jeszcze chorał gregoriański.

Dziś pewnie i tu już wszystko po nowemu,
z "Casio" i gitarą.
Będą jednak przychodzić spragnieni do Samarytanek
i mówić jak wtedy: "Daj mi pić!".
Czy będą samarytanki
takie gorliwe, szalone, mądre i piękne jak Matka?

15 grudnia 1992 r.
kard. Józef Glemp
otworzył proces beatyfikacyjny Matki Wincenty.

Wiem Matko, że kiedyś ogłoszą w Rzymie,
że jesteś świętą. Pojadę do Samarii.
Zobaczę nową kaplicę i wszystko co po nowemu.
Policzę schody do pałacu w Samarii
i zapatrzę się w Twój portret.
Ale Ty masz oczy!

Ty jesteś KTOŚ!