Żona, matka, zakonnica

MARCELINA KOTOWICZ-DAROWSKA
- niepokalanka.
Urodziła się w Szulakach na Ukrainie
16 stycznia 1827 r.
Ojciec, Jan Kotowicz - obywatel ziemski,
marszałek szlachty w guberni kijowskiej.
Matka - kobieta niezwykle piękna,
adorowana przez męża,
ale też izolowana jego zazdrością.
Marcelina była piątym dzieckiem
wśród siedmiorga rodzeństwa,
ale była dla ojca "oczkiem w głowie".

Od małego było to przekorne i władcze.
Kiedy siostry odjeżdżały na pensję do miasta,
Marcelina, jako paroletni brzdąc, powiedziała:
"A ja swoich córek na rosyjską pensję nie oddam".

Były to lata po Powstaniu Listopadowym.
W domach mówiło się o kibitkach na Sybir,
o Łukasińskim, o emigracji.
W otwieranym medalioniku małe napisało
kulfonikami:
"Boże, chcę coś zrobić dla Polski".
Ta mała demokratka chodziła do chłopskich chałup,
nosiła coś dzieciakom,
czasem "kradła" rodzicom,
gdy miała wątpliwości, czy pozwolą.
Tata liczył się ze zdaniem małej,
jakby bał się tych małych zaciśniętych piąstek:
"Niepodobna, co by dziecko na to powiedziało".
Był "pod trzewiczkiem" swego "oczka".

Dom nie był religijny.
Ojciec miał żal do papieża za potępienie Powstania,
ale wszyscy mówili pacierz
i spowiadali się około Wielkanocy.
Marcelina znała francuski katechizm,
a proboszcz łagodnie pytał panienkę z dworu
na egzaminie przed I Komunią św.
Miało to małe swoiste przeżycie Boga, Kościoła.
"Ojej! Jaki Pan Bóg dobry,
że to wszystko stworzył!"
A Kościół - to żeby wszyscy ludzie "bracią byli".
Nie lubiła guwernantek i bony.
(Biedny los tych guwernantek!)

A w Polsce co?
Zamknął car Mikołaj I Uniwersytet Warszawski,
Wileński, Liceum Krzemienieckie.
Stracił Szymona Konarskiego.
"Kazałem postawić cytadelę
i zaręczam, że za każde poruszenie
każę zburzyć miasto.
W perzynę obrócę Warszawę..."

Na pensji w Odessie
z dwunastoletnią Kotowiczówną nie mieli łatwo.
Nie chciała pisać bukwami.
Pisała po rosyjsku, ale alfabetem łacińskim.
Gdy ktoś mówił źle o Polsce,
prymuska, bez zezwolenia "kłasnoj damy",
wychodziła z klasy.

Panna Kotowiczówna miała 16 lat,
wróciła do domu
i trzeba było "zacząć bywać w towarzystwie".
Była u tatki sekretarką
i szefem kancelarii, i zarządcą.
Lubiła bale, lubiła się pokazać,
być adorowana, przebierała w księciach.

Pan Darowski trzy razy dostał "czarną polewkę",
ale trafiła kosa na kamień.
Dzielni chłopcy musieli być ci Darowscy,
bo pięciu braci chciało uciec
do Bema na Węgry.
Schwytano ich i osadzono w więzieniu w Kijowie.
Jednak generał Bibikow znał,
co to sprawy sercowe
i za poręką zwolnił Karola.
W aureoli bohatera przyjechał do Szulak,
Marcelina w płacz, serce zmiękło
i zaręczyli się.

Ślub odbył się w październiku 1849 r.
Pani Darowska w następnym roku urodziła syna.
Józef dała mu na imię,
a w 1852 r. urodziła córkę
i ku radości pana Karola
dali jej na chrzcie imiona - Anna Karolina.
"Panie Lewek - chwalił się Karol przed pachciarzem
- to chyba za dużo szczęścia,
to chyba nie może tak długo trwać".

Wykrakał.
Zmarł w kwietniu 1852 r. na tyfus, w Barze,
jadąc do swej posiadłości w Żerdziach.
W 1855 r. umarł na błonicę Józio.
Życie pani Darowskiej
stało się puste i ciemne.
Dla zapomnienia i dla zdrowia,
w towarzystwie Ludwiki Kopczyńskiej,
wyjechała do Heidelbergu, Paryża.
Spotkała tu Mickiewicza, Chopina.
Nie było o. Hieronima Kajsiewicza,
którego szukała,
ale był o. Aleksander Jełowicki.
Kiedyś człowiek interesów,
na kontraktach kijowskich,
w karnawałach krzemienieckich
lwie serce dla panien,
a tu, w Paryżu, zmartwychwstaniec.

Co zrobić, aby mieć okazję rozmowy.
"Piekło, o którym mówił ojciec,
jest przeciwne miłosierdziu Boga.
Ja nie mogę wierzyć w piekło".
Zapalił się zmartwychwstaniec i rugnął madame:
"Uwierzym, jak będziesz w piekle".
Wystarczyło, aby pani Darowska
nawiązała kontakt z o. Jełowickim,
bo chodziło jej o list polecający
do o. Kajsiewicza w Rzymie.

Kto był ten drugi prorok emigracji,
o. Kajsiewicz?
Też zmartwychwstaniec.
Żołnierz Pułku 3. Ułanów pod Dwernickim.
Ranny pod Nową Wsią, ślubował:
"Jeśli ocaleję, wstąpię do zakonu".
Był ateistą, radykałem,
w końcu księdzem, kaznodzieją.
(Ciekawe towarzystwo tych zmartwychwstańców
na emigracji!)

Tam, w Rzymie, zrodziła się myśl,
aby powstało zgromadzenie sióstr -
w trosce o kobiety i młodzież w Polsce.
Były już dwie kandydatki:
Józefa Karska, Jadwiga Wielhorska,
i teraz Marcelina Darowska.
Zapalona tą ideą, pani Marcelina
złożyła na ręce o. Kajsiewicza prywatne śluby.

Teraz się wszystko pokręciło.
Majątek opuszczony, Karolina w domu...
Co na to ojciec, który nalegał na następne małżeństwo,
bo jaka przyszłość?
Chłopi się buntują.
Karolina dorasta.
Te mgliste idee o zgromadzeniu,
ślub bezwzględnego posłuszeństwa.
O Boże! "Jak się boję złudzeń!"
W Szczawnicy otrzymała wiadomość,
że już jest opracowana reguła dla Niepokalanek.

Rodzice przysłali konie z Ukrainy,
aby wybiła sobie z głowy zakon
i wracała do obowiązków,
które według Bożych przykazań
ma wobec rodziców,
wobec dziecka
i wobec Ojczyzny.
Dekalogu łamać nie wolno,
nawet zakonnicy.
To było słuszne.

Boże! Może ja idę za własnym chceniem,
"za pozornymi wskazówkami,
może to urojenia, złudzenia?
Boże, powiedz!"
Powiadomiła o. Kajsiewicza,
że zawiesza korespondencję.
"Szalona Ukrainka!"

Musiała wyjechać do Nicei
ze względu na stan zdrowia Karoliny.
Dobrze by ten wyjazd zrobił i rodzicom,
ale byli za słabi.
W Nicei znów listy od o. Kajsiewicza,
a z domu wiadomość o samobójstwie
rodzonego brata Janusza.
(Strzelał do siebie niecelnie.
Przeżył, ale została trwała nerwica i depresja.)

W Nicei odwiedził Darowską
jeszcze jeden zmartwychwstaniec,
o. Semenenko.
A któż to znów?
Kozak zaporoski.
Ojciec - Rosjanin, matka - Polka,
ale fanatyczna protestantka,
a syn?
Syn się wyrodził
i od dziecka był samodzielnym katolikiem.
Gdy dziadkowie Zielińscy skatowali chłopaka za to,
że się po katolicku modlił,
ojciec, otulając go kożuchem na wozie,
z dumą stwierdził:
"Pietrucha, ty charaszo sdiełał!"
Był powstańcem, stracił wiarę,
stał się ateistą, radykałem,
wplątał się w spiski.
Poszukiwała go policja.
Ukrywał się w paryskich slumsach.

Odnalazł go Bogdan Jański
- jeszcze jeden prorok polskiej emigracji.
Kolegium Rzymskie ukończył Semenenko
z summą cum laude - najwyższą pochwałą
i został zmartwychwstańcem.
Wielka głowa, własne myślenie,
doradca Kongregacji, człowiek Wschodu,
Rzymianin - Europejczyk,
ale życiowa niedorajda.
Mądry Semenenko powiedział do Marii Darowskiej:
"Ja ci pomogę,
ale napisz swoją wizję zgromadzenia".
Siostra Marcelina napisała swoje uwagi.
"One się tak zgadzają z tym, co ja widzę...
że nie potrzebuję nawet mówić, jak je przyjąłem".

Trzy pierwsze niepokalanki złożyły śluby publiczne,
ale Matka Karska
zmarła już w październiku 1860 r.
Darowska z Karoliną wyjechały do Rzymu.
Zmartwychwstańcy umyli ręce.
Bądźcie samodzielne.
Władze chcą zabrać majątek w Polsce.
Darowscy chcą odebrać zakonnicy
prawa opieki nad Karoliną.
Karolina czyni matce wyrzuty
- "jesteś matką czy zakonnicą?".

Ojciec umiera na raka.
Nie chce słyszeć o sakramentach świętych.
Przyjechała Marcelina do umierającego ojca
- odtrącił ją.
Gdy tracił przytomność,
uklękła przy nim
i modliła się głucho, nieprzytomnie,
jakby przywalona stosem głazów.
Obudził się ojciec.
"Ja bym się wyspowiadał, dziecko,
ale nie mogę uklęknąć".
Umarł w jej ramionach.
Wkrótce zmarła też matka.

Arcybiskup Feliński proponował,
aby przyszła z siostrami do Warszawy.
"Warszawa nie na teraz".
Może Waręż, Niżniów albo Jazłowiec?
28 sierpnia 1862 r. opuściła dom na zawsze.
Papież Pius IX zaakceptował jej myślenie:
"To zgromadzenie jest dla Polski".

Więc Jazłowiec.
Biały pałac z herbami Poniatowskich,
ale w ruinie.
Siedem sióstr przeniosło się z Rzymu -
- Wiecznego Miasta - na wieś. Szok!
Otworzono szkołę z internatem
dla Rusinek, Ukrainek, Polek.

To nie tylko ryzykantka, ale i demokratka.
Tłumaczyła szlachcie
o rodzącej się nowej grupie społecznej - inteligencji,
zaś o chłopach mówiła do ościennej szlachty:
"Do nich należy przyszłość...
Nie lekceważcie chłopów.
To jest część narodu najliczniejsza, najniewinniejsza,
w gruncie najsilniejsza, niepojęta,
niedoceniona, marnowana bezmyślnie i grzesznie...
Nie czekajcie, aż się ucywilizuje i dojrzeje...
bez ludu my nie mamy siły,
bo nas jest garstka".

Tymek Marchlewski z Jazłowca
głosił dziewczynom mowę na zakończenie szkoły
(ale sprytna jesteś, Mateczko!):
"Wiecie, panienki, co to jest fundament,
na którym ma być budowana kamienica?
Wy jesteście fundamentem Ojczyzny,
a my, chłopi - ścianami.
Jak fundament dobry,
to się ściany nie rozlecą".
(Na ministra oświaty tego Tymka!)

Dostało się Matce jeszcze od wielu: Modernistka!
Mówiła: "Bądźcie wierzące, ale bez dewocji.
Bądźcie sumienne, ale bez skrupulanctwa.
Kochajcie, ale bez świergotania.
Uczcie się miłości silnej i świadomej,
bez czułostkowości".
(Aleś Ty mocna, Matko!)

W jej szkole nie było kar.
Samo uświadomienie zła jest karą.
Nie było nagród. Za co nagradzać?
Czynić dobrze - to normalne.
Nawet w ostatniej klasie nie było stopni.
(Matko, to jeszcze u nas za sto lat!)

A kto uczył religii?
Matka zrezygnowała z księży katechetów.
Bała się "katechetów gwiazdorów",
a przecież to są kochliwe dziewczyny.
Żeby uderzyć Matkę jeszcze jednym kamieniem,
zarzucano jej kosmopolityzm,
bo uczyła Polki, Rusinki i Ukrainki.
Nawet świątobliwy Semenenko
podejrzewał i węszył protestantyzm,
feminizm, modernizm,
wymknięcie się spod hierarchii, indywidualizm.
Dosyć, dosyć!

Mając takie sukcesy, powinna być dumna. Nie.
"Biada mi, matce i zakonnicy,
bo życie się dwoi".
Cierpiała z powodu gniewu Karoliny.
Karolina dokuczała matce, jak mogła.
Dobrze wyszła za mąż,
ale "biedna jestem,
bo matkę zabrał mi zakon".
Pojednały się dopiero przed śmiercią.

"Ustają moje siły, ciężkie są moje myśli,
trudną staje się mowa...
Źle widzę, pamięć osłabła".
Wystarczy, Matko, wystarczy!
Jeszcze Szymanów. Złamała nogę.
Wróciła jednak do Jazłowca na trudną śmierć.
"Panie Jezu, jestem robak..., ale Twój".
Zmarła 5 stycznia 1911 r.

Papież Jan Paweł II beatyfikował
Matkę Marcelinę Darowską
6 października 1996 r. w Rzymie.

Niesamowita jesteś, Błogosławiona Matko Marcelino.
Pojadę do Szymanowa podziękować za Ciebie
ukoronowanej diademem Jazłowieckiej Pani,
za to, że jesteś matką, zakonnicą
i błogosławioną niepokalanką.
Piękne są Twoje córy - do Ciebie podobne.
Robaczku Pański, Mrówko Boża,
coś dźwigała ciężary ponad ludzkie siły.

Jesteś dla nas piękny KTOŚ!