Francesco - znaczy Franciszek
św. Franciszek

Tak dużo napisano o ŚWIĘTYM FRANCISZKU.
Tak wielki jest on i jego dzieło.
Nie mogę go pominąć,
bo to przecież wielki KTOŚ.
Ciężko przebrnąć przez wszystko, co o nim napisali.
Anachroniczny? - Tak, bo taki biblijny.
On zobaczył, że Bóg wszystko stworzył dobre.
"Bądź pochwalony, Panie mój,
za wszystko, co stworzyłeś".
On mógł dopisać wiele psalmów.
Był chodzącą Ewangelią, dlatego widział dalej
i był tak postępowy, że ponad epokę.
Więcej niż humanista.
Romantyk? Więcej,
bo przyroda dla Franciszka,
to nie tylko rekwizyt, dekoracja,
tło do romantycznych rozważań
- to "ołtarz Boga".
Ekolog? Za mało,
bo każde stworzenie jest jego siostrą i bratem.
On umie mówić do ptaków i ryb, do wilka
i słuchają go.

Więc, kto to taki?
Zakochany w Bogu i Jego dziełach,
który widzi w gniazdku ptasim
wielkie dzieła Stwórcy.
Poeta, trubadur?
Tak, to wszystko tak, tylko dużo więcej.
Syn Piotra Bernardone z Asyżu,
miasteczka ozłoconego słońcem,
w zielonej, urodzajnej Umbrii.
Bernardone był bogatym handlarzem sukna.
Matka - Pika pochodziła z francuskiej Prowansji.
Syn otrzymał imię Giovanni,
ale ze względu na urodziwą matkę,
o chłopcu mówili Francesco - Francuzik
i tak już zostało.
Chłopak porywczy, niecierpliwy,
raptowny, ale lubiany.
Rozmawiał nawet z tymi,
z którymi "chyba i Pan Bóg nie chciałby rozmawiać".

Niepokoiło ojca to, że Francesco nie mógł pojąć
dlaczego i po co są pieniądze.
Lubił jednak się stroić,
organizować zabawy, ładnie śpiewał.
Chciał być sławny.
Dlatego wyruszył na wojnę z Perugią.
"Zobaczycie, wrócę jako książę!"
Wrócił chory.
Czule pielęgnowała go matka.
A gdy już mógł dosiąść konia,
znów wracał do potyczek i dworskich zabaw.

Spotkał na drodze trędowatego. Śmierć!
A wtedy coś się w tym chłopcu załamało.
Chciał pokazać sobie, że jest odważny.
Wrócił, zsiadł z konia, ucałował trędowatego,
oddał płaszcz i pieniądze.

Pod Asyżem był walący się kościółek św. Damiana.
Franciszka nie odstępowało wołanie:
"Franciszku, ratuj mój Kościół".
Francesco zrozumiał, że chodzi o remont kościółka.
Ukradł ojcu parę bel sukna,
pieniądze i uciekł z domu.
Schwytał ojciec uciekiniera, wsadził pod klucz
i oddał pod sąd biskupa.
Biskup osądził, że źle zrobił Francesco,
choćby cel miał dobry,
nie powinien okradać ojca i uciekać jak złodziej.
Poniosło to swawolnego Franciszka.
Zrzucił z siebie ubranie,
zostawił pieniądze, jakie miał
i uciekł, teraz już na stałe.
Przywdział szarą, zgrzebną opończę,
własnymi rękami nosił kamienie
i odbudowywał kościół.
Dołączyło do niego kilku nowych włóczęgów:
poważny i szanowany Bernard de Quintovalle,
czcigodny kanonik Piotr.
Znakiem rozpoznawczym dla braci mniejszych
była szara opończa.

Czasy były niedobre.
W Prowansji - katarowie;
wędrowały grupy mistyfikatorów
i innych - niby pobożnych.
Franciszek jednak chciał być wierny Kościołowi
i udał się do papieża Innocentego III
o zatwierdzenie Reguły Braci Mniejszych.
Wobec splendoru dworu papieskiego,
dziwnie wyglądali bosi,
w prostych odzieniach, wędrowni bracia.
Papież w noc przed przyjęciem Franciszka
miał ponoć sen.
Waliła się bazylika laterańska.
Jej mury podtrzymywał ktoś nieznany.
Papież teraz poznał, że to Franciszek.
Czy tym należy tłumaczyć życzliwość Papieża
i zatwierdzenie Reguły?
Przeciwnie do katarów
i manichejczyków,
którzy odrzucali świat,
aby wyzwolić ducha,
Franciszek ukazywał radość świata.
Pacyfik - śpiewał, ale Idzi musiał odejść,
bo był smutnym samotnikiem.
Franciszek nie był człowiekiem dworu, ale był dworski.
Nie był czarownikiem, ale czarował prostotą.
Gdy krzyżowcy siłą rycerstwa Europy
chcieli wyzwolić święte miejsca w Ziemi Świętej,
zwłaszcza Grób Pański,
Franciszek w ślad za krzyżowcami,
doszedł do samego sułtana
i zaproponował mu prosto,
aby przyjął naukę Chrystusa.
Za to spadały głowy i lała się krew.
Sułtan był urzeczony "niewiernym bez oręża".
Nie nawrócił się,
ale może dlatego do dziś
stróżami świętych miejsc
w Palestynie są franciszkanie?

Tylko człowiek wolny może być radosny.
Była piękna noc Bożego Narodzenia.
W szopie, gdzie nocowali bracia, były zwierzęta.
Oni prości, jak pasterze, modlili się radośnie,
śpiewając z aniołami Matce i Dzieciątku.
Tu jest początek naszych szopek, żłóbków,
misteriów, jasełek, teatrów.

Do tych radosnych ludzi przylatywały ptaki
- słuchały ich.
Sokół budził Franciszka na modlitwę.
Nie przeszkadzał konik polny.
Gdy Franciszek kończył,
konik zaczynał swoje śpiewanie
i tak wszystko wielbiło Boga.
I ryby słuchały kazań Franciszka
i zając złapany w sidła
siadał na kolanach Franciszka
i nie chciał wracać do lasu.
I wilk z Gubbio przestał szczerzyć zęby
i wstyd mu było,
że tak dużo zrobił krzywdy.
Nawet róże zakwitły zimą,
z radości dla dobrych braci.

Prostota daje im dziecięcą radość.
Brat Piotr sprzedał swoje posiadłości,
zrezygnował z kanonii.
"Co mamy robić z tym grosiwem w sakiewce?"
"Idźcie do Asyżu i rozdajcie wszystko".
Cieszyła się gawiedź i dzieciaki.
Rozdali wszystko. I co teraz?
Teraz jesteście wolni!
"Bracie Rufinie, ty pójdziesz do Asyżu głosić kazania".
"Ja? Toć wiesz, Ojcze, żem bez wymowy.
Nie umiem".
"To zdejmij habit". Posłuchał Rufin.
I co? Głosił nago? Prawie.
Ale to kazanie zapamiętali wszyscy.
Brat Maciej pyta:
"Ojcze, w którą stronę idziemy?"
"Kręć się w koło, aż ci powiem - dość".
Kręci się brat, aż upadł i nie słyszy - dość.
Kręci się dalej, a gdy sił mu brakło,
spytał Franciszek:
"W którą stronę patrzysz?"
"W stronę Sieny".
"No to idziemy do Sieny".
Oni chyba poszaleli.
Pewnie tak.
Tacy normalni, jak my,
siedzieliby w domu, przyzwoicie smutni.

Święci często chodzą parami.
Mieszkała w Asyżu Klara,
córka szlachetnej Ortolany i Favarone di Offreduccio.
Lubiła Franciszka już wtedy,
gdy był butnym rycerzykiem.
Miała długie, jasnozłociste włosy,
duże, ciemne oczy.
Była pięknością Asyżu.
Miała dwie siostry: Katarzynę i Beatrycze.
W tajemniczym spotkaniu
w pobliżu kościoła św. Damiana
Klara powiedziała,
że chce z dziewczynami pójść też
taką drogą jak Franciszek.
W towarzystwie Bony di Guelfuccio
Klara przychodziła do Porcjunkuli.
Krewnym Klary był brat Rufin.
O zgodzie rodziców i rodzeństwa
nie było mowy.
Trzeba było porwać Klarę.
Kiedy? W noc Niedzieli Palmowej.
Miała wyjść "wyjściem dla umarłych"
- mało używanym.
Od wyjścia towarzyszyła jej Bona i brat Rufin.
Klara była mocna i stanowcza w postanowieniach.
W kościele Matki Boskiej Anielskiej Klara obcięła włosy.
Złożyła je na ołtarzu.
Założyła siermięgę - habit i trepki.
Niesamowite!
Nazajutrz awantura.
Bracia ruszyli w pościg.
Klara była w kościele św. Pawła.
Mieli ją zabrać siłą.
Dziewczyna przywarła do ołtarza,
a kiedy chcieli ją chwycić,
ściągnęła welon i pokazała ostrzyżoną głowę.
Zrozumieli, że z taką dziewczyną
już nic nie zrobią.
Zrezygnowali, wrócili.

Ja też nie mogę tego pojąć
Romeo i Julia? Nie.
Dante i Beatrycze? Też nie.
Franciszek kochał Klarę.
Nie wziął jej dla siebie.
Oddał ją - czystą dziewczynę - Chrystusowi.
Bezbożni i tak będą mówić po swojemu,
pobożni będą tego tematu unikać,
a dla Świętych to normalne.

Szlachetny Orlando da Chiusi
podarował braciom górę Alverno w Apeninach.
Polubił to miejsce Franciszek.
Bracia pobudowali tam kościół.
Przerzucili most nad szczeliną skalną.
W tej Franciszkowej pustelni,
w uroczystość Podwyższenia Krzyża - 14 września 1224 r.
stała się tajemnicza rzecz.
"Poczułem ostry ból w rękach i w nogach,
a jeszcze większy w sercu.
Ból pozbawił mnie siły.
Spływała ze mnie krew".
To były stygmaty.
Franciszek tracił wzrok.
Od tego wydarzenia miał jakby wypalone oczy.

"Tak wielkie jest dobro, którego się spodziewam,
że słodkie jest każde cierpienie".
Tylko brat Leon oglądał stygmaty,
ale wiedzieli o tym już wszyscy.
I znów śmieją się z tego bezbożni,
pobożni powątpiewają,
nawet Franciszkowi biografowie
- Chesterton i Renan
woleliby unikać tego tematu.
Tylko Murillo tak się zakochał
w stygmatach Franciszkowych,
że wziął to wydarzenie jako temat swego obrazu:
Jezus, zdjętą z krzyża prawą ręką,
przygarnia Franciszka do serca.

Przed śmiercią Franciszek chciał
jeszcze odwiedzić Asyż.
Do miasta wjechał na osiołku.
Był gościem u Klary.
"Musimy nauczyć się kochać,
bo po tamtej stronie jest już tylko Miłość!"
"Klaro, jaki Bóg jest dobry dla nas".

Biskup i burmistrz Asyżu, pojednani,
oczekiwali na spotkanie z Franciszkiem.
Zebrani płakali z radości.
Franciszek z braćmi śpiewał:
"Bądź pochwalony, Panie mój,
przez tych, którzy sobie przebaczają
dla Twojej miłości...".

"Bracie Leonie, zanieście mnie do Porcjunkuli,
do mojego kościoła, Betlejem mojego Zakonu".
Była sobota, dzień 3 października 1226 r.
"Wynieście mnie na zewnątrz, pod gołe niebo".
Nie widział Franciszek,
że przyfrunęły ptaki, przyszły zwierzęta,
aby pożegnać swego opiekuna.
"Zdejmijcie ze mnie wszystko.
Nic na tę ziemię nie przyniosłem,
nic stąd nie zabieram.
Połóżcie mnie na ziemi".
Słyszał chóry od Matki Boskiej Anielskiej.
Trzeba było jeszcze dośpiewać ostatnią strofę hymnu
"Bądź pochwalony, Panie mój,
przez siostrę moją, śmierć cielesną".

Zmarł 4 października. Miał dopiero 45 lat.
Pogrzeb odbył się następnego dnia.
Papież Grzegorz IX ogłosił Franciszka świętym
już dwa lata po pogrzebie,
tj. w 1228 r., osobiście, w Asyżu.

Święty Grajku Boży - dlaczego nie zostałeś kapłanem?
"Bo gdyby stanął anioł i kapłan -
ukląkłbym przed kapłanem".
To i mnie pozwól ucałować Twoje zranione stopy.
Będą się Tobą zachwycać poeci, artyści, ekolodzy,
ale czy będzie jeszcze ktoś drugi,
co tak potrafi kochać?
Nie, Ty jesteś Największy KTOŚ
- zakochany w Miłości.

Kto im łzy powróci (św. Jadwiga)